Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

>500

Dystans całkowity:509.04 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:16:18
Średnia prędkość:31.23 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Suma podjazdów:2184 m
Maks. tętno maksymalne:170 (87 %)
Maks. tętno średnie:138 (70 %)
Suma kalorii:10478 kcal
Liczba aktywności:1
Średnio na aktywność:509.04 km i 16h 18m
Więcej statystyk
  • DST 509.04km
  • Czas 16:18
  • VAVG 31.23km/h
  • VMAX 59.00km/h
  • AVG CAD 80.0
  • HRmax 170 ( 87%)
  • HRavg 138 ( 70%)
  • Kalorie 10478kcal
  • Podjazdy 2184m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pół tysiąca kilometrów, czyli droga przez łzy, pot i ból.

Sobota, 21 lipca 2012 · dodano: 22.07.2012 | Komentarze 12

Podczas urlopu zaplanowałem pobicie swojego dotychczasowego dobowego rowerowego rekordu. Wstępnie miałem jechać samotnie i plany były znacznie inne, jednak propozycja Romka by strzelić 500 km w 24 h od razu przypadła mi do gustu i na nią przystałem. Oprócz mnie zgłosiło się jeszcze dwóch inny śmiałków i tak w sobotę o g. 3.45 na Placu Grunwaldzkim stawili się:Romek,Grzesiek,Robert i ja. Mimo bardzo krókiego snu (ja spałem około 3 godziny) humory dopisywały. Załadowaliśmy nasze rzeczy do samochodu Magdy, która za namową Romka zgodziła się być naszym zapleczem technicznym ;) Po zrobieniu pamiątkowej fotki równo o godz. 4.00 ruszyliśmy w trasę.



Pogoda nie była rewelacyjna, bo było dość chłodno, jednak po ostatnich ulewnych dniach i tak byliśmy z niej zadowoleni. Przez Dobieszczyn i niemieckie wioski dotarliśmy do Świnoujścia. Tempo było mocne, żeby nie powiedzieć zabójcze. Po 150 km średnia oscylowała w okolicach 33km/h. Początek jechało mi się bardzo dobrze, jedynym mankamentem były lekkie skurcze żołądka (w okolicach 70 km). W Świnoujściu zrobiliśmy krótką przerwę i pojechaliśmy na prom, na który wsiedliśmy idealnie o czasie.
Następnie pognaliśmy wzdłuż wybrzeża by zatrzymać się w Niechorzu na dłuższą przerwę. Zjedliśmy porządne obiady i trochę wypoczęliśmy. Nic mnie jeszcze wtedy nie bolało, a zapas sił był całkiem spory, mimo odczuwalnego zmęczenia.
Po obiedzie i uzupełnieniu bidonów kolejnym miastem, w którym postanowiliśmy zrobić przerwę był Kołobrzeg. Narzucone przez nas tempo było co łagodniej mówiąc szalone. Czułem dobrze, że na tak długim dystansie przyjdzie mi za to ostro zapłacić, mimo to wychodząc na zmianę zbytnio nie zwalniałem. W samym Kołobrzegu chłopaki postanowili odbić na molo, żeby cyknąć fotkę, jednak okazało się, że wstęp jest płatny. Na plaży jakiś DJ pogrywał Sunrise'ową muzykę. Za nami było już sporo ponad 250 km. Pouzupełnialiśmy bidony i pojechaliśmy na Białogard. Trochę przed nim, gdzieś na wysokości Karlina zacząłem odczuwać początki mojego wielkiego kryzysu. Trochę mnie odcięło, więc chłopaki poczekali chwilę, dali złapać oddech i stanęliśmy na stacji benzynowej gdzie wypiliśmy kawę i zjedliśmy sewendejsy. Po tym jakoś się zmobilizowałem i doczłapałem do Połczyna Zdrój. Tam zrobiliśmy kolejny przystanek na Orlenie, gdzie wcisnąłem w siebie dwa hot-dogi. Romek wyliczył, że mamy sporo opóźnienia(pomimo, że wcześniej był spory zapas czasu) i trzeba teraz ostro zapierniczać, bo do Kalisza miała wkrótce dotrzeć Magda z naszym wozem technicznym ;) Powiem szczerze, że zmartwiło mnie to mocno, bo czułem, że zaczynam być wypruty na maksa.
No to ruszyliśmy... Kawałek dalej licznik pokazał mi 320 km, a więc wcześniejszy rekord został pobity! I to w jakim stylu! Wtedy zajęło mi to 17 godzin, średnia 24km/h, czas samej jazdy 13:12, a tu było to odpowiednio 13 godzin, trochę ponad 32 km/h i 10h samego pedałowania. Wow, ale czego się było spodziewać po jeździe z Wariatami-Robotami :P
Po chwili radości wróciło zwątpienie. Droga z Połczyna Zdrój do Drawska Pomorskiego okazała się górzystym piekłem. Podjazdów było chyba z kilkadziesiąt a niektóre ostro dawały popalić. Najdłuższy miał ok. 130 m w górę o ile dobrze pamiętam. Niestety pagórki te okazały się moim gwoździem do trumny. Połączone z ogromnym zmęczeniem dały wynik w postaci wielkiego kryzysu. Zacząłem odstawać od chłopaków na co drugiej hopce, przez co oni musieli na mnie czekać. Byłem wykończony do granic swoich możliwości, do tego zaczęła boleć mnie głowa i zrodził się ogromny ból z boku lewego kolana. W głowie miałem tylką jedną myśl: „poległeś”. Było mi smutno, ale już postanowiłem, że w Drawsku odbijam na Łobez i jadę spać do rodziców, nie chciałem opóźniać chłopaków.
Jednak tak się nie stało. W Drawsku chłopaki zatrzymali się na wylocie na stacji benzynowej. Romek zadzwonił do Magdy i okazało się, że jest ona ok. 2km za miastem, i tam zrobimy wcześniej planowany dłuższy odpoczynek. Pomyślałem, a co mi tam, zjem odpocznę i dalej zobaczę.
Dotarliśmy do miejsca postoju. Magda nakarmiła nas pysznym spaghetti zrobionym przez siebie, dała mi tabletkę przeciwbólową na moją głowę i kolano. Do samochodu wrzuciłem tachany przez całą dotychczasową drogę plecak i wszystko co miałem w kieszonkach. Do tego pół godziny na odsapnięcie i złapanie oddechu – płuca piekły za każdym wdechem. W końcu podjąłem decyzję, że jadę, a najwyżej za jakiś czas rower złożę i wsiądę do auta. Na liczniku miałem wtedy ok. 377km.






Wystartowaliśmy na Kalisz i o dziwo, z każdym kilometrem odzyskiwałem siły. Do Kalisza było jeszcze trochę wzniesień, za to za nim już tylko prosta, równa i szybka droga krajowa. Zmęczenie dopadało już powoli wszystkich, jednak jechaliśmy po zmianach nie schodząc poniżej 30 km/h.


Ten wystawiony kciuk to ściema, że niby jest fajnie i wesoło ;)

Tak przyjechaliśmy do Suchania, gdzie było już zupełnie ciemno. Dołożyłem drugą lampkę, którą zostawiłem wcześniej w aucie. Następny przystanek wyznaczyliśmy na Stargard. Jazda w takiej ciemności nie należała do najprzyjemniejszych. Mocno zmęczony starałem się jedynie bacznie obserwować koło osoby jadącej przede mną, żeby gdzieś się nie wypieprzyć, jednak koncentracja w takim stanie psychofizycznym była mocno zaburzona. Zgrozy co jakiś czas dodawali kierowcy-debile wyprzedzający z dużą prędkością na „żyletkę”. Prędkość spadała, ale nie ma co się dziwić, zmęczenie robiło swoje. Ja i tak byłem zadowolony, że w ogóle jechałem. Ból kolana nasilił się i potęgował z każdym obrotem korbą.
Kolejny postój Romek zarządził w Morzyczynie(?), tam już widać było po każdym wielki trud tego wyjazdu. Schodząc z roweru momentami chwiałem się na nogach, reakcję miałem mocno opóźnioną, trochę jak po alkoholu ;P Co raz częściej rozmowy schodziły na tematy gorącej kąpieli i ciepłego łóżeczka, oraz na to, że nikt więcej nie namówi nas na taką trasę.
Ciężko bo ciężko, ale wsiedliśmy na rowery i dojechaliśmy do Szczecina, gdzie na Prawobrzeżu zrobiliśmy minutkę postoju i resztką sił dopedałowaliśmy do Placu Grunwaldzkiego – miejsca startu i mety. Tam pamiątkowa fotka, pożegnania i zabranie rzeczy z auta. Później już tylko rozjazd do domów.

Podsumowując, ustanowienie tego rekordu kosztowało naprawdę wiele, pierwszy raz wycieńczyłem organizm do granic możliwości. Wszystkie wcześniejsze wyjazdy przy nim okazały się niewinną zabawą ;) Cieszę się, że udało się pokonać samego siebie i dojechać do końca. Pisząc tę relację na drugi dzień odczuwam jeszcze ostry ból w kolanie, ponadto w plecach, nogach, barkach i na tyłku (choć otarcia i odparzenia nie są tak wielkie jak myślałem, że będą ;) Na razie nie mam ochoty w ogóle patrzeć na rower ;)

Dzięki Wam Koledzy za wspólne przeżycie tej masakry i Tobie Magdo za pomoc od strony logistycznej, bo bez niej nie było by szans na przejechanie tego dystansu.

ps. Wiem, że wszyscy się zarzekliśmy, że nigdy więcej, ale do zobaczenia na Maratonie Bałtyk Bieszczady Tour :D

czas jazdy łącznie z postojami 21,5 h.
Kategoria >500, Trening