Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony

Dystans całkowity:1135.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:33:22
Średnia prędkość:34.02 km/h
Maksymalna prędkość:76.40 km/h
Suma podjazdów:8387 m
Maks. tętno maksymalne:187 (95 %)
Maks. tętno średnie:170 (87 %)
Suma kalorii:20704 kcal
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:113.52 km i 3h 20m
Więcej statystyk
  • DST 88.30km
  • Czas 02:28
  • VAVG 35.80km/h
  • HRmax 174 ( 89%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Podjazdy 426m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Świdwiński Maraton Rowerowy

Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 06.07.2014 | Komentarze 3

Nie chce mi się za bardzo rozpisywać o przebiegu maratonu. Od początku pojechałem ostro, żeby przerzedzić grupę. Po pierwszym podjeździe na wyjeździe z miasta zostało nas 3. Z tych trzech wolę walki wykazywałem tylko ja. Moje zmiany pod 42-45, po zejściu ze zmiany tempo 35-37. Trochę szlag mnie trafiał. Jeden z kolegów z M4 opamiętał się po połowie dystansu, i zaczął w końcu coś ze mną kręcić. Na 60 km doganiamy kilkunastoosobowy peleton, z którego ani jeden gość nie chciał współpracować. Z kolegą z M4 cały czas ciągnęliśmy tą grupę, aż od 70 km gdzie postanowiłem, że już tylko się wiozę na kołach, bo swoje wypracowałem. Szczególnie, że brakło mi wody i czułem, że w przy tym upale zaraz mnie może ostro odciąć. Na koniec mocny sprint i dojeżdżam pierwszy z całego małego peletonu. Niestety nie wystarczyło to na zajęcie jakiegoś dobrego miejsca.

Skończyło się na open: 9 i kat. 4.
wyniki < swoją drogą, nie wiem jakim oni sposobem mierzyli średnią prędkość, skoro jest tak zaniżona.
 
Kolano po całej trasie boli jak jasna cholera, co prawdopodobnie oznacza dla mnie długą przerwę, i być może koniec startów.

Wrażenia po maratonie dość kiepskie.
Na plus jedynie:
- fajna trasa, sporo górek, mały, prawie zerowy ruch, dobry asfalt
- smaczny obiad

Minusy:
- Brak zabezpieczeń najważniejszych skrzyżowań w mieście, ostatnie kilometry gdzie szedł gaz, to był jakiś horror! Slalomy między autami i zaglądanie śmierci w oczy... 
- Źle poprowadzona trasa na metę, jak znam Świdwin, to można to było zrobić o wiele bezpieczniej,
- Kurewsko źle usytuowana meta. Jak można ją postawić z boku, na wjeździe na boisko, pod kątem 90 stopni to jezdni? Przecież przy końcowym sprincie to kolejny raz proszenie się o wypadek. Zresztą jednego sam byłem świadkiem, jak chłopak za szybko wziął zakręt i się wyłożył. Czy tak trudno zamknąć jedną, krótką, boczną, prawie w ogóle nie uczęszczaną jezdnię?
- Grupy startowe i losowanie. To jak pisałem wiele razy wcześniej, jak dobrze nie wylosujesz to choćbyś się zesrał, to nie pojedziesz.* Czy kolarstwo to totolotek? 
- Na trasie nie było ani jednego punktu mierzącego międzyczas, albo ja byłem ślepy. Za to trasa była zrobiona tak, że można było ją spokojnie skrócić. Mam nadzieję, że nikt się na to nie pokusił.
- i za to wszystko 65 zł??? Za słabo zorganizowany maraton, za gówniany kubek? Wybaczcie, ale w tym samym czasie w Łobzie była impreza biegowa z wpisowym 20 zł, gdzie za miejsca na podium były świetne i cenne nagrody rzeczowe, plus losowanie niegorszych nagród wśród wszystkich uczestników.

Może i zbyt czarno to odebrałem, ale podjąłem decyzję, o moim definitywnym końcu w udziale w tego typu imprezach, dopóki coś się tam nie zmieni. Wole pojechać raz, dwa razy w roku gdzieś na prawdziwy, dobrze zorganizowany wyścig, dostać tam w dupę, ale poczuć atmosferę prawdziwego kolarstwa, niż bawić się w te pseudościganie. Ewentualnie, start w Choszcznie, jeżeli można będzie dalej ustawiać grupy.

To tyle. Od dzisiaj przerzucam się na siłownię i ps3 ;P




* chyba, że jesteś prosem, wykręcasz średnie ponad 50 na czasówkach, jesteś jakimś Tonym Martinem, Cancelarą albo Grześkiem :)))
Kategoria 50-100, Maratony


  • DST 151.49km
  • Czas 04:01
  • VAVG 37.72km/h
  • Podjazdy 744m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pętla Drawska po raz drugi :)

Sobota, 14 czerwca 2014 · dodano: 15.06.2014 | Komentarze 10

Pierwszy start w tym roku. Grupę startową można by bez problemu nazwać grupą śmierci. Założenia były takie, żeby rozwalić klasyfikację open i udało się. Może mi w mniejszym stopniu, ale powodów do narzekań na pewno nie mam.
Liderem grupy był oczywiście Grzesiek i to on zasłużenie wygrał I miejsce w Open.

Od startu poszedł ogień, ale to normalka. Po pierwszym zaciągu naszego lidera, grupa została w składzie 5 osobowym, tj. ja, Grzesiek, Romek, Darek Kaczyński i mocny zawodnik z Głębokiego Darek Szulgo (kat. M5!). Takim oto pociągiem lecieliśmy po mocnych zmianach. Do Kalisza łapaliśmy jakiś "wozaków" na ogonie, ale na kaliskim podjeździe wszystkich zgubiliśmy. Przed Łobzem został Darek Kaczyński, podobno złapał gumę.

Od Węgorzyna zaczęła się moja walka o przetrwanie. Stany przed-kurczowe miałem w każdym kawałku nóg :) Dobrze, że było już z wiatrem. Grzesiek dawał długie i cholernie mocne zmiany, ciągnął jak lokomotywa. Ja żeby jakoś przeżyć, powtarzałem sobie cały czas w myślach "wytrzymaj jeszcze 10 km, później się odłączysz", i tak co 10 km ;)

Gdzieś na 147 km na podjeździe niestety lekko zostałem, po prostu zabrakło sił. Chłopaki poczekali, choć nie musieli, przecież to wyścig a nie ustawka! To się nazywa drużyna! Lekko mnie to podbudowało, wykrzesałem resztkę sił, światło powoli gasło, zacisnąłem zęby i jechałem. Dojechaliśmy do Choszczna, nawet nie próbowałem walczyć o miejsce, w tym przypadku po prostu nie wypadało, zresztą nie było już z czego.

Zadowoliłem się pięknym 4 miejscem w open i 1 w kategorii. 

Następny zawodnik za mną miał 10 minut straty, co tylko pokazuje, jak mocno zmiażdżyliśmy konkurencję. Swój czas z zeszłego roku poprawiłem o 22 minuty! To się nazywa postęp!

Warunki pogodowe były zmienne, startowaliśmy w lekkim deszczu. Później się rozpadało mocniej, woda stała w kałużach i koleinach, momentami nic nie widziałem, tyle deszczówki leciało z kół kolegów prosto na twarz. Takie warunki trwały jednak maks 30 min, później już tylko się wypogadzało. Wiatr oczywiście wiał spory, ale czy było kiedyś inaczej?:)

Dzięki koledzy za tą morderczą i wyniszczającą walkę. Dzięki Magda za gościnę po maratonie ;) Było super, i co by nie mówić, to ja chcę jeszcze!

W domu tak mnie bolały nogi, że nie mogłem zasnąć ;D Pół nocy nie przespane ;D Kolano też boli, ale mniej się tym teraz przejmuję ;)

Zdjęcia wrzucę, jak jakieś zdobędę ;) jak ktoś jakieś ma, to bardzo proszę podesłać na sarnowskimateusz86@gmail.com z góry dziękuję ;)
Kategoria > 100, Maratony


  • DST 78.86km
  • Czas 02:41
  • VAVG 29.39km/h
  • VMAX 71.50km/h
  • AVG CAD 86.0
  • HRmax 177 ( 91%)
  • HRavg 160 ( 82%)
  • Kalorie 2046kcal
  • Podjazdy 1534m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Klasyk Karkonoski.

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 27.08.2013 | Komentarze 6

Pierwszy start w tego typu imprezie. Trasa pokrywająca się z tą, którą jechała elita na Górskich Szosowych Mistrzostwach Polski. Mój wynik można by podsumować w taki oto humorystyczny sposób:


Za karę mój dyrektor sportowy zakuł mnie w te dyby na 24 godziny :)


Ostatnie tygodnie zupełnie odpuściłem treningi, było dużo balowania i zabawy, ale przecież o to też w życiu chodzi ;)
Mimo to, postanowiłem wystartować choćby dla samego siebie i zdobycia doświadczenia. Nie nastawiałem się na zbyt dużo, a i tak się przeliczyłem. W imprezie udział wzięła amatorska śmietanka.

Pierwsze kilometry od startu prowadzone były przez auto organizatora do pętli, gdzie rozpoczynał się start ostry. I do tego czasu było spoko ;) Fajnie jedzie się w takim ponad stuosobowym peletonie, choć trzeba być bardzo czujnym.
Po dojeździe do pętli, usłyszałem gwizdek sędziego i się zaczęło.
Od razu długi podjazd pod górę, gdzie poszedł taki gaz, że zdębiałem. Tętno powyżej 170, staram się trzymać czołówki, ale widzę, że to nie moja liga. Podejmuję decyzję o odpuszczeniu, i zaczynam kręcić w grupie maruderów na samym końcu. Dojechaliśmy jakoś na szczyt i zaczynamy zjazd. Staram się być ostrożny, jadę około 60 km/h, bo nie znam tej trasy i nie chcę ryzykować. Przez to wszyscy zaczynają mnie wyprzedzać. W końcu obracam się, a za mną już tylko motocykl zamykający trasę. Uczucie nieciekawe, gdy jedzie się na samym końcu i zabezpiecza tyły ;) Ale nic to. Na kolejnej pętli biorę się lekko w garść, powoli się rozkręcam, jak to ja, pierwsze kilometry to zawsze nie wypał. Na podjeździe trochę odrabiam i już nie jadę ostatni. Na zjeździe idzie mi już dużo lepiej i nie zwalniam. I tak do końca, powoli, powoli łykałem kolejnych kolarzy. Ostatni zjazd zjeżdżałem już jak rasowy góral :D Trzeba się po prostu przyzwyczaić do prędkości.
Koniec końców, dojechałem w końcówce stawki z wynikiem:
OPEN 80/135
M2 27/32
Prawdziwa lekcja pokory! Przypomniało mi się zeszłoroczne kryterium na Wałach Chrobrego, bo tak samo jak tam zobaczyłem gdzie jest moje miejsce w szeregu.

Nogi dały radę spokojnie, mimo, że paliły, to kręciły ładnie i bez żadnych ekscesów. Brakło jedynie powietrza, na podjazdach przy tych tempach mnie po prostu zatykało.

Wnioski:
- Start wspólny to jest to! Zabezpieczona trasa, można śmiało i bez strachu jechać całą szerokością drogi. Po przejechaniu tego, tylko utwierdziłem się, że cykl Pucharu Polski Maratonów Szosowych z prawdziwym kolarstwem ma mało wspólnego.
- Impreza była na prawdziwym sportowym poziomie. Porównałem przejazdy najlepszego amatora i najlepszego w elicie i okazuje się, że ten drugi na pierwszej pętli wykręcił czas tylko 3 minuty lepszy. Na 4 pętli, było to już 10 minut, co i tak nie jest jakąś przepaścią.
- Na dystansie PRO nie zauważyłem turystów ani ludzi z przypadku.
- Takie przewyższenia na tak krótkiej trasie to prawdziwa masakra!
- Podobało mi się! Nie zawaham się wystartować za rok jeszcze raz, jeżeli tylko będzie ku temu okazja.
- Na koniec mała złośliwość :> Nie było klasyfikacji rowerów innych ;P ( choć znaleźli się śmiałkowie, którzy na góralach i mega grubych oponach pokonywali podjazdy, tak że aż wychodziły mi oczy. I oczywiście skopali mi tyłek :)

To tyle, czas się po prostu zabrać za trenowanie ;)





Kategoria 50-100, Maratony


  • DST 116.20km
  • Czas 03:44
  • VAVG 31.12km/h
  • VMAX 76.40km/h
  • AVG CAD 82.0
  • HRmax 176 ( 90%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 2778kcal
  • Podjazdy 1853m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Klasyk Kłodzki - czyli kolarz z nizin zalicza udany debiut w górach ;)

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 28.07.2013 | Komentarze 8

Do pierwszego maratonu górskiego przygotowywałem się solidny kawałek czasu. Pierwotnie start planowałem w Tatry Tour, jednak ze względów finansowo-czasowo-odległościowych w tym roku padło na Klasyk Kłodzki. Wszystko wyszło o tyle fajnie, że na maraton pojechałem z Robertem i Grześkiem.
Po piątkowym objeździe trasy, czułem, że mimo zmęczenia podróżą, mam moc pod nogą. Jechałem więc spokojnie, bo nie chciałem tracić bezsensownie tej mocy.

W sobotę rano wstaliśmy wyspani, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na miejsce startu, które znajdowało się 100 metrów od naszego noclegu. Robert startował w grupie 3, Grzesiek 10 a ja 11. Muszę przyznać, że na starcie byłem zrelaksowany jak nigdy, bez żadnej spalary. Pogoda dopisywała aż zanadto, temperatura już z rana była w okolicach 30 stopni, słońce paliło, na niebie ani jednej chmurki. Można powiedzieć, że dla mnie idealnie!

5,4,3,2,1... Start!
Moja 10 osobowa grupa ruszyła. Początek trasy to od razu zjazd ciągnący się przez ponad 12 km. Do przodu wyrwał konkurent z M2, więc mimo pewnych obaw, dokręcam i go dochodzę. Zaraz za mną dojeżdża jeszcze jeden kolarz w stroju polskiej reprezentacji. Razem ciągniemy po zmianach, w miejscu gdzie zjazd się lekko wypłaszczył. Co chwilę zerkam na tętno, które jest za wysokie jak na zabawę na zjeździe, ale nic, mówię sobie, że się jeszcze rozkręcę.
Dojeżdżamy we trójkę do pierwszego podjazdu, konkurent z m2 narzuca tempo. Drugi kolega odpuszcza, a za chwilę robię to samo, bo widzę, że tętno wskakuje na wartości grubo powyżej 170. Harcownik odjeżdża i znika, zaczynam jechać swoje, trzeci z naszej ucieczki zostaje za mną i z kolei ja mu znikam ;)

Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Jadę z blatu(korba kompakt spisuje się tu idealnie! ) i zaliczam zakręt po zakręcie. Postanowiłem jechać podjazdy równo i mocno, lekko nad progiem a odpoczywać na zjazdach. Łykam kolarza za kolarzem, co bardzo mnie motywuje, na pierwszym podjeździe doszedłem ich minimum 30 :) Niestety, kilku wycinaków łyknęło także mnie ;P
Chwila moment i jestem na szczycie, zaczyna się zjazd. Staram się być ostrożny, jednak nie odpuszczam. Frajda ze zjeżdżania jest ogromna, prędkości cały czas między 60-70.
Na trzecim podjeździe, na jego szczycie mijam pierwszy punkt żywieniowy, na którym spotykam Grześka. Nie zatrzymuję się. W locie łapię od obsługi kubek z wodą, część wypijam, część wylewam na głowę. Zaczynam kolejny zjazd, tym razem trudniejszy technicznie, bo jezdnia zakręcała miejscami o 180. W trakcie tego wyciągam pierwszego żela i zjadam, mało przez to nie wypadając na jednym z takich zakrętów. Na dole dogania mnie Grzesiek i mówi, że jedzie swoje już spokojnie. Jadę więc dalej.
Zaczyna się drugi pod względem trudności podjazd maratonu. Ciągnie się w nieskończoność. Tu tak samo, zakręt za zakrętem, wyprzedzam kolarza za kolarzem. O dziwo, już nikt nie wyprzedza mnie! Pomyślałem, że kto miał to zrobić to już zrobił :) Na bardziej stromych momentach staję w korbach, niektórzy próbują podciągnąć się za mną, jednak zostają. Widzę, że jest moc, oby tylko nie przyszło mi zapłacić za te harce gdzieś przed metą, jak to zwykle u mnie bywa. Końcówka podjazdu daje popalić nogom, w prawej łydce czuję stan przed-kurczowy. Zaczynam najdłuższy zjazd maratonu, lecę cały czas ponad 70, w trakcie rozmasowuję łydkę.
Do jego końca wyprzedzam ze trzy osoby.
Od tej pory zaczynam jazdę, można powiedzieć, że po płaskim, z nielicznymi tylko hopkami i z przeszkadzającym wiatrem. Tutaj zaczynam żałować, że jadę sam i nie mam za kim się schować. Jednak myśl, że w Szczecinie to normalka, dodaje mi otuchy i nie zwalniam. Kręcę równiutkim tempem swoje. Co jakiś czas w oddali pojawia się sylwetka samotnego kolarza, którego stawiam sobie za cel. Doganiam w ten sposób kolejnych kilku, jednak zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Dodatkowym problem było to, że opróżniłem już praktycznie dwa bidony, a pić się chciało. Wiedziałem, że następny bufet jest dopiero za ponad 20 km i to za najcięższym podjazdem dnia ;) Zostawiłem więc ostatni łyk w bidonie na tą okazję i pomyślałem, jakoś to będzie, najwyżej przyjdzie bomba.
Przed miejscowością Różanka na krótkiej hopce dochodzę Roberta :) Ten daje mi się napić, bo miał jeszcze sporo płynu w bidonach i tym samy ratuje mnie lekko z opresji. Ostatni łyk w bidonie pozostaje cały czas w zapasie na czarną godzinę! :D
Mówię do Roberta, że jadę dalej, i ruszam do przodu. Zaczyna się zjazd, na którym jest więcej dziur niż asfaltu. Na jezdni co chwilę napisy: "hamuj!" "uwaga dziury!". Dość niebezpiecznie, boję się o złapanie gumy, jednak decyduję, że nie odpuszczam więcej niż to konieczne dla minimum bezpieczeństwa. Raz kozie śmierć...

A jednak udało się! Przejechałem to bez defektu, jednak strach był. Na dole widzę strażaków i obsługę maratonu zabezpieczających skrzyżowanie, pytam ich czy mają wodę. Wybawienie, mają! Uzupełniam jeden bidon, i ruszam. Tu powoli zaczyna się piekiełko. Najpierw 3 kilometry spokojnego podjazdu, kręcę jak zwykle swoje, aż nagle napotykam ściankę, z którą nigdy w swojej karierze kolarskiej nie miałem do czynienia. PORĘBA :)



Do tej pory mój plan zakładał nie zrzucanie z blatu. Tu jednak szybko został zweryfikowany! Wrzuciłem swoje najniższe przełożenie 34x27 i zacząłem mozolnie kręcić. Przyszedł prawdziwy kryzys, w trakcie którego pomyślałem sobie, że jak bardzo organizator musi być nieludzki, aby dawać taki hardcore na sam koniec :D Pot zaczął zalewać mi oczy, więc zdjąłem okulary i schowałem do kieszonki. Co zakręt to było gorzej i bardziej stromo. Na przemian wstawałem i siadałem na siodełku, szukając jakiegoś optymalnego rozwiązania na pokonanie tego dziadostwa. W połowie drogi na poboczu stał jakiś lokalny typek z wiaderkiem. Na mój widok nabrał z niego wody do dużego rondelka. Zorientowałem się o co chodzi, podjechałem bliżej i krzyknąłem "lej"! :) Nagle zrobiło się chłodniej i bardziej błogo, czułem jak zimna woda schładza cały organizm. Pokonałem jeszcze kilka zakrętów i zobaczyłem szczyt. Końcówka jednak była najbardziej stroma, miała ponad 20 %. Na górze był bufet i punkt kontrolny, jednak nie stawałem, mimo, że minę miałem nie tęgą i totalny brak sił. Złapałem kubek wody w locie, wypiłem i zacząłem zjazd, po którym rozpoczęło się jeszcze kilka kilometrów po płaskim. Tu się mobilizuję i rozkręcam nogę. Czuję, że bomba jest blisko. Zastanawiam się czy dam radę dociągnąć do mety.
Po drodze wyprzedzam jeszcze kilku innych umęczonych kolarzy, przed każdym wyprzedzeniem staję mocno w pedały i dokręcam, żeby już nikogo za sobą nie wozić. W oddali zobaczyłem Piotra Słowika z Tanowa, który startował grupę wcześniej z Grześkiem. Wiedziałem, że on jest mocny, więc resztkami sił go dogoniłem, po czym po krótkiej rozmowie zaczynamy razem pracować na zmianach.
Końcówka, od Mostowic do mety wyglądała tak:



Niby bez tragedii, jednak cały czas pod górę. Kilka kilometrów przed metą wyprzedza nas pociąg z liczną grupą kolarzy, którą prowadził jakiś trenujący zawodowiec z CCC :) Wśród nich był ten w barwach narodowych z mojej grupy z początku wyścigu. Wskakuję za nimi, jednak tylko na chwilę, bo nagle robi się stromo i wszystko się rwie. Dwóch najmocniejszych poszło ostro na finisz. Spojrzałem na konkurenta z grupy, uśmiechnął się, ja do niego też i depnąłem ile fabryka dała. Stwierdziłem, że nie oddam tego jednego miejsca w open. Stanąłem na pedały i poszedłem w trupa. Przed metą obejrzałem się, zostałem sam. Przejechałem linię mety, zszedłem z roweru, siadłem na ławeczce i próbowałem nie zemdleć. Dobra pani z obsługi maratonu widząc mój stan, podbiegła, zdjęła mi kask, zaczęła mnie oblewać wodą, dała mi się porządnie napić a później wsadzała mi do buzi cukierki! :)
Gdy doszedłem do siebie na metę wjechał Robert, a jakiś czas po nim Grzesiek. Razem już poszliśmy na posiłek. Oprócz obiadu (pyszny gulasz z ryżem) zjadłem chyba z 6 kawałków ciasta drożdżowego.

No i teraz najważniejsze, czyli WYNIKI:
Open: 16/151
M2: 4/15


i

WNIOSKI:

- celowałem w pierwszą piętnastkę w open i po cichutku liczyłem na podium w M2. Mimo to, z wyniku jestem bardzo zadowolony. Pojechałem wyścig mądrze, na 100% swoich możliwości, rozkładając idealnie siły. Konkurencja była tu po prostu mocna.
- teraz wiem już na pewno, że górskie starty to jest to, co mnie najbardziej kręci, i to w czym najlepiej się czuję. W przyszłym roku mam zamiar zaliczyć więcej imprez na wysokości ;)
- Góry są sprawiedliwe, bo tu grupy startowe nie mają żadnego znaczenia. Nie tworzą się pociągi, każdy jedzie solo na ile go stać.
- sam Klasyk Kłodzki był bardzo dobrze zorganizowany. Większość skrzyżowań obstawiona przez ludzi, bardzo dobrze oznaczona trasa, dobre jedzenie na mecie.
- CO NAJWAŻNIEJSZE!! Spędziłem świetnie czas z dobrymi kumplami od dwóch kółek! Było śmiechu co niemiara a humory cały czas dopisywały!
Dzięki Grzechu i Roberto! Musimy to kiedyś powtórzyć! ;)

ps. Konkurent z M2, który depnął i zostawił mnie na pierwszym podjeździe, skrócił trasę na mini, gdzie dostał karę czasową i wylądował na 14 miejscu w kategorii. Jakoś mnie ten fakt ucieszył, więc musiałem go tu odnotować! ;D

ps2. Zdjęć na razie nie mam, ale jak będą to je zamieszczę :)
Kategoria > 100, Maratony


  • DST 152.48km
  • Czas 04:23
  • VAVG 34.79km/h
  • VMAX 63.00km/h
  • AVG CAD 86.0
  • HRmax 178 ( 91%)
  • HRavg 154 ( 79%)
  • Kalorie 3150kcal
  • Podjazdy 855m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton Szosowy "Pętla Drawska"

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 15

Pierwszy start w tym roku.
Mega open 16/133
Mega M2 2/9.
Nie jest źle, jeżeli wziąć pod uwagę niedużą ilość wyjeżdżonych kilometrów spowodowanych kontuzją. Jednak pozostaje wielki niedosyt.

W grupie od początku praktycznie jechaliśmy tylko we trzech, ja, Roberto i Tadzik z mastersów z Głębokiego (M5). Poszedł taki gaz, że łapałem powietrze jak karpik. Nie schodziłem poniżej tętna 170, a nawet dosyć długo jechałem na 178!!! Gdzie w normalnych warunkach jest to nie do osiągnięcia. Ledwo to przeżyłem.

Odsapnąłem dopiero gdy na 40 km doszliśmy grupę przed nami. Było widać, że chłopaki się trochę zdemotywowali. Dalej już było lżej, jechaliśmy sporą grupą po zmianach.
Po około 60 km nawet porządnie się rozkręciłem i czułem nadmiar energii ;)
W Łobzie wyjechaliśmy na wiatr w twarz, czyli coś co mnie najbardziej dobija, i tak już przez kolejne ponad 60 km.
Trzymałem się dzielnie z chłopakami do 141 km, gdzie przyszła MEGA BOMBA!!! Odpadłem razem z kolegą z pierwszej grupy. Przerażony, że zostaję właściwie sam, tak blisko mety z takim czołowym wiatrem, ostatnią resztką sił, sprintem dociągnąłem do grupy. Pojechałem z nimi kawałek, nawet wyszedłem na króciutką zmianę, po której poszedł lekki zaciąg pod małą górkę. To był już koniec. Zostałem drugi raz. Jeszcze ponownie rozpaczliwie próbowałem dojść, ale bezskutecznie. Odcięło prąd totalnie i to tylko niecałe 10 km przed metą. Chwilę popedałowałem sam, następnie poczekałem na kolegę wlekącego się z tyłu i razem, ledwo, ledwo doczłapaliśmy się do mety. W międzyczasie wyprzedziła nas jeszcze spora grupka, pod którą nie miałem siły się podłączyć.
Do Roberta, który wywalczył piękne 6 miejsce open straciłem prawie 10 min.
Do pierwszego w M2 straciłem 4 minuty, czyli jakby mnie odcięło chociaż 5 km dalej... ale gdyby babcia miała wąsy to by była dziadkiem :)

Na pochwałę zasługuje organizacja Pętli Drawskiej! Mimo, że nie podoba mi się formuła tego cyklu maratonów, to ten był po prostu świetny. Jak za 30 zł to social był wyjebany w kosmos ;))))) Oby tak dalej!

Dzięki chłopaki za miło spędzony czas i dzięki Roberto za walkę, prawdziwy z Ciebie wojownik ;))))
Kategoria > 100, Maratony


  • DST 34.13km
  • Czas 01:05
  • VAVG 31.50km/h
  • VMAX 49.00km/h
  • AVG CAD 85.0
  • HRmax 183 ( 93%)
  • HRavg 169 ( 86%)
  • Kalorie 947kcal
  • Podjazdy 357m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kryterium na Wałach Chrobrego - dzień 2

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 09.09.2012 | Komentarze 8

Po nocce w robocie położyłem się spać po 6. Wstałem już przed 11, mimo, że miałem o 12. Nie mogłem jakoś spać, kiedy w głowie były myśli o kolejnej dawce tortur na Wałach ;D
Powoli się zebrałem, wsiadłem na rower i pojechałem. Dzisiaj trochę cieplej, jednak wiatr dalej silny. Czułem, że nogi mam wypoczęte i gotowe do ścigania, jednak zmęczenie spowodowane brakiem snu było spore.
Zrobiłem rozgrzewkę z Romanem, po niej ustawiliśmy się na starcie.
Obok mnie stał Kamil Kuczyński i postanowiłem jak najdłużej się go utrzymać. Tym razem start był bardziej lajtowy, więc od razu liderzy mi nie odjechali jak to miało miejsce wczoraj. Czułem, że będzie dobrze... do pierwszego zjazdu, gdzie spadł mi łańcuch z dużej tarczy. Próbowałem narzucić korbami ale nic z tego. Stanąłem na poboczu i uporałem się z tym w maks 15 sekund, jednak cała ekipa, z którą wystartowałem mi odjechała ;/ Pierwsza myśl, jak zwykle, żeby zejść z trasy i iść do domu bo to już nie ma sensu. Jednak postanowiłem zobaczyć co da się zrobić. Od razu rura, ile sił w nogach i płucach. Tętno jak wczoraj - kosmicznie wysokie. 3-4 kółka jechałem sam, po nich zostałem zdublowany przez jakiegoś koksa i sam zacząłem dochodzić kolarzy z mojej grupy. Kilku przeskoczyłem... Jednak gdzieś w drugiej połowie dystansu na dole zjazdu usłyszałem huk, coś mi wyleciało. Gwałtownie zahamowałem, co też nie było mądre, bo prawie wleciałem w bandę przy jezdni. Zobaczyłem, że wypadł mi bidon i się rozleciał. Ktoś mi go podał, ale gdy stwierdziłem, że nic z niego nie będzie wywaliłem go. Jechałem tylko na jednym. Na górze na szczęście czekała świetna pomoc. Krzyknąłem do kibicującego nam Roberta, żeby na następnym okrążeniu podał mi bidon, który mu wcześniej zostawiłem. Zrobiłem rundę i tu wyszedł brak doświadczenia. Robert stanął z wyciągniętym bidonem, a ja zbyt rozpędzony zamiast go złapać wytrąciłem mu go z ręki. Ten z impetem walnął o jezdnię i tak załatwiłem drugi. Na szczęście Robert i Magda skołowali mi wodę w bidonie, który w ten sam sposób załatwił sobie Romek :) Był połamany więc woda wyciekała bokami, ale kilka łyków wystarczyło, żeby dociągnąć ostatnie okrążenia.
W końcu meta. Wynik nieznacznie gorszy od wczorajszego. Mogło być lepiej, ale nie mogłem się znowu spodziewać nie wiadomo czego. Okazało się, że byłem w swojej kategorii elita 3/4, więc jeszcze dostałem puchar. Wygrali ze mną Mariusz Gil i Kamil Kuczyński, więc z taki osobami przegrać to nie wstyd ;) Zdobyłem 7 punktów. Szkoda, że w elicie nie wystartował jeszcze jeden kolarz, bo wtedy zapłaciliby mi za te punkty ;)
Co najważniejsze z wyścigu wyniosłem dużo doświadczenia. Wiem, że brakuje mi sporo w technice, zjazdy szły mi jak krew z nosa, pokonywanie ostrych zakrętów też nie najlepiej. Wydolnościowo to również przepaść. Pozytywnie jestem zaskoczony poprawą na podjazdach, wielu kolarzy tam wyprzedzałem i dochodziłem.
Ponadto, jestem szalenie zmotywowany do dalszej pracy. Zimę mam zamiar przepracować piekielnie mocno, więc w następnym roku jadę po koszulkę lidera ;D
Pozdrowienia dla ekipy ;) Pomoc na trasie uratowała mi życie :D
Czas na relaks ;)









Kategoria 1-50, Maratony


  • DST 34.74km
  • Czas 01:04
  • VAVG 32.57km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • HRmax 187 ( 95%)
  • HRavg 170 ( 87%)
  • Kalorie 949kcal
  • Podjazdy 377m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kryterium na Wałach Chrobrego - dzień 1

Sobota, 8 września 2012 · dodano: 08.09.2012 | Komentarze 7

Do samego końca nie wiedziałem czy pojadę, ale...
Wstałem przed 8, zjadłem śniadanie, wsiadłem w auto i pojechałem potwierdzić start w biurze maratonu. Wpłaciłem 16 zł przelewem w poniedziałek. Zgodnie z regulaminem, który czytałem z 10 razy, tyle wynosiła opłata w kat. elita za jeden dzień startu. Nie miałem najmniejszego zamiaru startować w drugim dniu, ponieważ idę dzisiaj na nockę do roboty. Wczoraj zajrzałem do regulaminu ponownie i już się wkurzyłem, bo się zmienił i przeczytałem, że trzeba zapłacić za dwa dni startu. Nie przelewa mi się ostatnio, ale mówię trudno, dopłacę 16 zł. Dotarłem do biura, a tam mi oznajmili, że start dla zawodników bez licencji wynosi 60 zł za dwa dni. Dodatkowo 50 zł kaucji za czipa. Myślałem, że trafi mnie szlag, obróciłem się, pokazałem im plecy i pojechałem do domu. Międzyczasie napisałem sms'a do Romka czy jedzie, bo ja odpuszczam. Wpadłem do domu, dodałem wpis na bs o tym jak to mnie nie wkurzyli, że nie jadę i nie będę sponsorował maratonu zawodnikom z licencją. Zjadłem makaron i zacząłem się ubierać na trening. O 10:05 przychodzi sms od Romka, że jedzie... W mózgu burza, krótka refleksja o tym, że to ostatni raz w tym roku, więcej kasy już nie wydam ;) Szybko napełniłem bidony, wrzuciłem żele do kieszonki, portfel z pieniędzmi w rękę i rura do biura zawodów (miało być otwarte jedynie do 10). Dojechałem i bez problemu się jeszcze zapisałem. Spotkałem Romana z Magdą i już razem przygotowaliśmy się do startu. Zrobiliśmy około 30 minutową rozgrzewkę, omówiliśmy taktykę, tj. trzymać się jak najdłużej czołówki, w której były prawdziwe koksy ;D
Ustawiliśmy się na starcie w drugim rzędzie, chwila skupienia i gwizdek do startu! Pierwsze co to SZOK! Zanim wpiąłem się w pedały, czołówka już była 100 m przede mną! Poszedł taki ogień, jakiego na maratonach PP nie zobaczysz ;D Próbowałem dojść, ale tętno bliskie 180 skutecznie mnie pohamowało :) Zjazd po bruku z prędkością nie mniejszą niż 40 km/h i tak już było cały czas. O dziwo, w trakcie wyścigu znacznie mniej odczuwa się dyskomfort jazdy po kostce. Mimo to, na zjeździe bardzo mocno traciłem, nadrabiałem za to na podjeździe względem osób z którymi jechałem. Tętno średnie mówi samo za siebie! Większości trasy nie jestem w stanie sobie przypomnieć, pamiętam początek i koniec. Koło 5 okrążenia zastanawiałem się nad rezygnacją, ale jakoś mi przeszło. Czołówka z trzy razy mnie zdublowała. Byłem w ogonie, ale nie dojechałem ostatni. Na finiszu z dużej grupki poszedłem na maksa i dojechałem drugi. Z tego jestem zadowolony. Wyników niestety nie ma jeszcze, ale wiem, że jestem na szarym końcu. Mimo to, taki wynik zadowala mnie dużo bardziej niż wszystkie wcześniejsze osiągnięcia na maratonach. Wiem gdzie jest moje miejsce w szeregu wśród najlepszych i ile jeszcze muszę włożyć pracy by im dorównać. Romano niestety dzisiaj nie ukończył z powodu defektu przerzutki, a szkoda! Jechał cały czas ok. pół okrążenia przede mną.
Jutro dopiero zacznie się prawdziwa walka. Pojadę, jednak już raczej plażowo, bo wątpię, żebym po nocce w pracy był wypoczęty i dobrze zregenerowany.
I najważniejsze! Nie żałuję wydanych pieniędzy, bo zdobyte doświadczenie mi je rekompensuje ;)
Dzięki Romano, i dzięki Magda za robienie zdjęć i doping ;D Do jutra ;)
Kategoria 1-50, Maratony


  • DST 138.08km
  • Czas 03:49
  • VAVG 36.18km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • AVG CAD 91.0
  • HRmax 180 ( 92%)
  • HRavg 158 ( 81%)
  • Kalorie 3045kcal
  • Podjazdy 734m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łobeski Maraton Rowerowy.

Sobota, 25 sierpnia 2012 · dodano: 25.08.2012 | Komentarze 8

Maraton w rodzinnych stronach, trzeba było się wykazać i udało się ;)
Na miejsce startu przyjechałem rowerem. Pierwszy maraton, na którym byłem normalnie wyspany! Dzięki noclegowi u rodziców nie musiałem wstawać o 4, tylko przed 7 ;)
Wystartowałem o 8.42. Grupa była słaba i niekompletna, osoby, na które liczyłem w ogóle nie dotarły. Po pierwszym podjeździe w Strzmielu, który był po kilku kilometrach zostało nas już tylko trzech, z czego jeden dziadek na MTB nie dający ani jednej zmiany. Pracowałem jedynie z kolegą Piotrem z Tanowa z nr 62. Trzeba przyznać, że jest z niego mocny zawodnik, który dawał konkretne zmiany. Momentami myślałem, że mnie urwie ze swoim tempem. Pracowaliśmy jednak równo. Widziałem w oczach rychłą śmierć, bo tętno rzadko spadało poniżej 170! Gdzieś po drodze odpadł dziadek na MTB, trzeba przyznać, że i tak długo się trzymał ogona. Przed skrętem na Brzeźniak doszło nas dwóch szosowców z grupy wcześniejszej, którzy ostatecznie zajęli dwa pierwsze miejsca w open. Z początku się zmartwiłem, bo jechaliśmy tak ostro a i tak nas ktoś dogonił. Później jednak stwierdziłem, że dobrze się stało, bo jeszcze trochę i we dwóch byśmy się zajechali. We czterech już do końca jechaliśmy zmianami. W Łobzie prawie doszło do kraksy, gdy jakaś stara debilka w samochodzie nie spojrzała w lusterka i ściągnęła nas wszystkich do lewego krawężnika. W drodze na Resko mijaliśmy szosowców z BB Tour. Ostatnie kilometry byłem już dosyć ujechany, jednak bacznie zacząłem pilnować koła kolegi Piotrka z mojej grupy. 3-4 kilometry do mety lekko ściemniałem, widząc, że jest w dużo lepszej dyspozycji :P praktycznie nie schodziłem mu z koła. Dopiero przed ostatnim zakrętem zaryzykowałem, stanąłem na pedały i resztkami sił rozpocząłem sprint. Światło przed oczami przygasło, myślałem, że jeszcze chwila i omdleję. Obróciłem głowę i zobaczyłem, że kolega odpuścił ;)
Dałem z siebie 100%, maksimum moich możliwości. Wyniki jednak przekroczyły moje oczekiwania!!! W open byłem 5 ze stratą 3 min do lidera i w M2 2 ze stratą trochę ponad 2 min do Romka:) Średnia masakryczna!!!
Po wyścigu pogadałem i pośmiałem się ze szczecińską bracią kolarską ;) następnie popedałowałem do rodziców.
Wieczorem po 21 dekoracja. W doborowym towarzystwie było śmiesznie i wesoło, jednak mocno się zdziwiłem i zniesmaczyłem, że nie nagradzali zwycięzców kategorii open!!! W tysiącu innych gównianych kategorii puchary były a w open nie...
W przyszłym roku mam zamiar startować w maratonach, w których nie wygrywa 70% startujących...

to tyle, dzięki wszystkim za dobrą zabawę, gratuluję wyników i do zobaczenia ;)


dane z licznika ciut przekłamane, chyba jednak minimalnie zawyża.
zdjęcia później.
Kategoria > 100, Maratony


  • DST 167.29km
  • Czas 04:59
  • VAVG 33.57km/h
  • VMAX 52.00km/h
  • AVG CAD 89.0
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 154 ( 78%)
  • Kalorie 3811kcal
  • Podjazdy 799m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szosowy Maraton w Kołobrzegu

Sobota, 11 sierpnia 2012 · dodano: 12.08.2012 | Komentarze 13

Drugi maraton w życiu, w jego trakcie powiedziałem sobie, że ostatni... ale już mi przeszło :D

Pobudka przed 5, wyjazd do Kołobrzegu 5.30, na miejscu byłem 7.30. Spokojnie przygotowałem się i wystartowałem o dziewiątej dwadzieścia ileś.
Po ostatnim braku treningów czułem, że nie jestem w pełni przygotowany. Celem więc było przejechanie dobrym tempem, bez liczenia na nie wiadomo co.
Wiedziałem, że mam w grupie co najmniej dwóch dobrych zawodników, jeden z M3 i Pan Jan Pęczek z M6 i założeniem było się ich trzymać.
Start i pierwsze kilometry spokojnie, nikt się nie wyrywał. Trochę za Kołobrzegiem Pan Janek pokazał swoją przywódczą naturę i zaczął drzeć na wszystkich mordę, gdy tylko ktoś jechał nie po jego myśli. Mi dostało się pierwszemu, za złe ustawienie się do wiatru na zmianie :D Trochę mnie wkurzył, ale później nawet mnie to bawiło jak opieprza innych ;)
Już po kilku km z całej grupy zostało nas 5 osób. Przed 20 km, chyba w Siemyślu zamiast skręcić w lewo, wszyscy oprócz nr 118 pojechaliśmy prosto. Na szczęście zreflektowaliśmy się błyskawicznie i od razu nawróciliśmy. Tempo zaczęło rosnąć, szliśmy mniej więcej równo zmianami, wyprzedzaliśmy raz za razem wcześniej od nas startujących kolarzy a uciekającego zawodnika 118 nie było widać.
Doszliśmy go dopiero po kilkunastu kilometrach, o dziwo jechał sam. Złapał się na chwilę do naszego pociągu by zaraz po tym wyjść na przód i nadawać ostre tempo. W między czasie nasza grupa cały czas się zmieniała, jedni odpadali, inni się łapali. Prędkość narzucana przez 118 mi i chyba wszystkim pozostałym nie odpowiadała, bo go puściliśmy. Przez 5-6 km jechał cały czas przed nami, w zasięgu wzroku, sam! Byłem tym zdziwiony, bo widziałem, że jest mocny, ale że nie potrzebnie się zarzyna samotną jazdą. Po jakimś czasie przyśpieszył i tyle go widzieliśmy.
Po pierwszej pętli nagle zrezygnował kolega z M3, mówiąc, że bolą go plecy. Nie widać było po nim w ogóle zmęczenia, więc się tego nie spodziewałem. Szkoda, bo był dobry i razem z nim i z Panem Jankiem ciągnęliśmy tę grupę.
Kolejne zdziwienie przyszło w wiosce gdzie był bruk. Nagle nie wiadomo skąd śmignął przed nami i wyprzedził nas gość na MTB (nr 127) z grupy za nami! Zatkało wszystkich... 118 uciekł, dogonił nas 127, czyli dwa miejsca w open w dół. No nic, zaraz za brukiem go dogoniliśmy, a on dołączył się do pociągu. Jednak strasznie mnie irytował i chyba nie tylko mnie, bo Pan Janek się na niego nieźle wydarł ;) Koleś w ogóle nie wychodził na zmiany, a jak już to robił to na maks 200-300 metrów. Tłumaczył, że nie ma sił bo za nami gonił. W nowym składzie zbliżaliśmy się do 125 km, czyli do punktu, w którym odcięło mnie zupełnie na maratonie w Świnoujściu. Bałem się trochę, bo czułem już zmęczenie i skurcze powoli zaczynały dawać znak, że się zbliżają.
Gdzieś przed Karlinem na poboczu mijamy naszego uciekiniera z nr 118, który złapał gumę i łatał dętkę. Cytuję myśli, które mnie na ten widok naszły: "Ale masz chłopie pecha", "zawsze to jedno miejsce w open w górę", "w sporcie też trzeba mieć trochę szczęścia..." ;P :D
Mija 5 minut i SZOK!!! 118 wyprzedza nas jak rakieta, kolejne już zdziwko :) Do tej pory ściemniający, że nie ma sił kolarz na MTB rusza za nim z kopyta i łapie koło, chwila namysłu i robię to samo, a za mną Pan Janek. Reszta, z którą pracowaliśmy od ostatnich 20-30 km zostaje. Jedziemy ostro, 118 cały czas z przodu, nikt go nie zmienia. Długo walczę o utrzymanie koła i w końcu bastuję, koleś jest maszyną ;) Pan Janek stwierdza to samo i zostaje ze mną. Ten zryw, jak się później okazało zgubny w skutkach wymęczył nas po równo. 118 odjeżdża a za nim typ na MTB, co też było jakąś masakrą! ;)
Od tej pory zaczyna się piekło na ziemi. W nierównej walce z szalejącym wiatrem zostajemy tylko we dwóch. Każdy kolejny zdobywany kilometr stawał się dla mnie męką fizyczną przez ogromny rozstrój żołądka, który się wkur**ł na wlewane do niego żele i speed'y :) oraz psychiczną, żeby to jakoś przetrwać i nie jeb**ć roweru w rowie. Walczyłem więc by nie odpuścić i nie zostać samemu, walczyłem ze łzami w oczach aż do 160 km. Tam niestety odcięcie, maksymalne, a było na prawdę tak blisko... Dalej już tylko potoczyłem się z prędkością 20 km/h, wpadając na mętę 2 minuty za Panem Janem. Pytam się go ile ma dokładnie lat, odpowiada, że 62!! Aż się wierzyć nie chce, nie mam nawet połowy jego wieku a dostałem bęcki :)

Chwila odsapnięcia, pogadanka ze szczecińską ekipą. Spojrzałem na wyniki: OPEN 11/68, czyli dużo lepiej niż to sobie założyłem, o jedno oczko wyżej niż w Świnoujściu :) pełne zadowolenie. O M2 nie piszę, bo właściwie oprócz Romka nie było konkurencji ;)

Kozak z nr 118 zajął miejsce 6 ze stratą 2,5 minuty do lidera. Podejrzewam, że gdyby nie złapana guma mógłby być pierwszy. Zawodnik-ściemniacz na MTB z nr 127 zajął drugie miejsce w open! Jeżeli dokonał tego uczciwie to ogromny szacunek!

Podsumowując, z samego siebie jestem zadowolony.
Zupełnie nie podobała mi się trasa, bo prowadziła po jezdniach dziurawych jak ser szwajcarski i w dodatku momentami ruchliwych. Na plus jedynie zabezpieczone przez policję skrzyżowania w Kołobrzegu.
Jakbym miał się czepiać to uważam, że do bani jest formuła i regulamin maratonów PP. Dla mnie bezsensem jest tworzenie kilkunastu kategorii na trzech dystansach, bo przez to połowa osób uczestniczących to zwycięzcy, co obniża znacząco prestiż tych zwycięstw. Nie podoba mi się także, że ktoś kto zapisuje się na dystans mega, skraca go na mini i jest tam jeszcze sklasyfikowany... to tyle, jeżeli chodzi o marudzenie. Ważne, że kolejne doświadczenie zdobyte.
Na maratonie w Łobzie - mojej ziemi ojczystej ;) mam zamiar pojechać lepiej i wskoczyć do TOP 10 :D (jeżeli w ogóle dostanę wolne w robocie). Tylko po co organizują tam start na czterech dystansach, w tym dwóch prawie identycznych??? Chyba po to, żeby wygrało 100% startujących.


ps. Dane z licznika lekko przekłamane, bo na początku zaprotestował i się wyłączył na jakąś bliżej nie określoną chwilę ;)




Przed startem z moim dyrektorem sportowym ;)))


Mina zawodnika 118 skierowana w obiektyw mojego prywatnego fotografa bezcenna ;>
Kategoria > 100, Maratony


  • DST 173.68km
  • Czas 05:08
  • VAVG 33.83km/h
  • VMAX 62.00km/h
  • AVG CAD 86.0
  • HRmax 177 ( 90%)
  • HRavg 155 ( 79%)
  • Kalorie 3978kcal
  • Podjazdy 708m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Maraton w Świnoujściu 2012 - udany debiut ;)

Sobota, 19 maja 2012 · dodano: 19.05.2012 | Komentarze 10

Na maraton zabrałem się z Grześkiem jego samochodem. Na miejscu byliśmy koło 7, szybko uporaliśmy się z organizacyjnymi sprawami i ruszyliśmy pokręcić aby się rozgrzać.
Moja grupa wystartowała o g. 8.33. Z początku tempo dość umiarkowane, nikt za bardzo nie chciał się wychylać. Za Międzyzdrojami zaliczyłem najszybszy podjazd pod wzniesienie ;) Tempo pod górę nie spadało wiele poniżej 30 km/h. Po pokonaniu podjazdu okazało się, że z całej grupy zostały tylko trzy osoby, w tym ja.(Michał kat. M2 i Dariusz z kat. M4). Ruszyliśmy zmianami ostrym tempem, po drodze łykając ogromną ilość maratończyków, z niektórymi nieco pracując. Michał okazał się bardzo mocnym zawodnikiem, dawał długie i porządne zmiany. Za to Dariusz pod tym względem był bardzo oszczędny. Jakieś 15-20 km przed Świnoujściem doszliśmy mocniejszą grupkę, z którą dokończyliśmy pierwszą pętlę(licznik pokazywał mi wtedy średnią ponad 36 km/h!). Grupka ta rozleciała się ponownie na podjeździe za Międzyzdrojami. Jednemu kolarzowi strzeliła opona. Michał narzucił ponownie mocne tempo podjazdu, odjeżdżając kawałek a następnie czekając na mnie. Gdy spojrzeliśmy się za siebie nie było nikogo widać, postanowiliśmy nie czekać i śmigać we dwóch. Tempo mocne, puls wysoki, zaczynałem się obawiać czy dam radę. Za Międzywodziem wiatr zaczął mocno wiać w twarz. Na kole Michała puls nie schodził mi poniżej 170-165. I stało się to czego się najbardziej obawiałem. Na 125 kilometrze przyszło odcięcie i dalej samotna jazda na najgorszym odcinku trasy pod względem wiatru. Do Wolina toczyłem się i toczyłem, i toczyłem i dotoczyć nie mogłem. Byłem tak zajechany, że przychodziły mi nawet myśli, żeby zejść z roweru i poczekać aż Grzesiek będzie wracał samochodem do Szczecina ;D Tempo spadało mi momentami do 20 km/h. Stale obracałem się za siebie, wypatrując jakiegoś ratującego mnie z tych tarapatów "pociągu" ;) W końcu wypatrzyłem kilku kolarzy gdzieś w oddali za mną gdy minąłem tablicę Wolina. Szybko pojechałem na PKŻ, tam uzupełniłem bidon i poprosiłem o kawę licząc, że zdążę ją wypić. Oczywiście się przeliczyłem, bo zdążyłem jedynie wziąć ze dwa łyki, gdy jak burza wpadli i wypadli wcześniej zobaczeni kolarze. Odłożyłem kubek i pogoniłem za nimi wiedząc, że to dla mnie ostatnia szansa. Grupa była spora(w niej jechał Darek w barwach Calbudu, z którym jechaliśmy pierwsze okrążenie), tempo żwawe jednak bardzo mocno szarpane, co mnie strasznie irytowało. Kręciłem już resztką sił a w nogi próbowały mnie co chwilę łapać skurcze, modliłem się, aby do tego nie doszło, bo wiedziałem, że to oznacza postój. 10-9 km przed Świnoujściem grupa mocno się porozrywała. Gdy zostałem tylko ja, Darek i jakiś kolarz z dużo niższym numerem, na 6 km przed metą zaatakowałem na najbardziej dziurawym odcinku maratonu (o dziwo zauważyłem, że bardzo dobrze się na takich dziurawych drogach czuję, w pierwszym okrążeniu spokojnie zyskiwałem tam przewagę co teraz postanowiłem wykorzystać). Prędkość nie spadała mi poniżej 36 km /h, a tętno szalało cały czas w okolicach 175. Ciężki, bardzo ciężki oddech i myśl czy tak pociągnę do mety.(pomogło wyobrażenie sobie, że jestem uciekającym Tomem Bonenem na Paryż - Rubaix :D) Wjazd na normalny asfalt, za chwilę na nim napis 1 km do mety, obracam się za siebie i nikogo już nie widzę. Przejazd przez bramki i myśl, że to już koniec.
Przez 5-10 minut musiałem jeszcze dojść do siebie, by w końcu zobaczyć na tablicę wyników:
w kat. M2 - miejsce 3 :)
OPEN - 12
czas przejazdu: 5:06.
Byłem naprawdę zadowolony, bo jak na debiut to ładny wynik. Poza tym, wiedziałem, że pojechałem na 100% swoich możliwości, nie oszczędziłem się nawet trochę. Wykręciłem kolejną rekordową średnią na tak długim dystansie. Trzeba przyznać, że tego typu imprezy ogromnie hartują ciało i umysł! :)

Po sprawdzeniu w domu, że w kat. M2 jechało tylko 8 osób, czar trochę prysł ;)
Czas więc się wziąć do roboty, żeby następnym razem było lepiej :D

ps. Teraz w trakcie pisania tego tekstu w domu złapały mnie cztery skurcze w nogi ;P
Kategoria > 100, Maratony