Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

>200

Dystans całkowity:1845.87 km (w terenie 35.00 km; 1.90%)
Czas w ruchu:63:12
Średnia prędkość:29.21 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma podjazdów:4642 m
Maks. tętno maksymalne:171 (87 %)
Maks. tętno średnie:145 (74 %)
Suma kalorii:18247 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:230.73 km i 7h 54m
Więcej statystyk
  • DST 250.42km
  • Teren 5.00km
  • Czas 08:19
  • VAVG 30.11km/h
  • Podjazdy 1287m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Na Joachim - czyli epicka "wycieczka" na zakończenie lata ;)

Sobota, 30 sierpnia 2014 · dodano: 31.08.2014 | Komentarze 5

Plan, aby pojeździć po górkach w okolicach Eberswalde zrodził się już po powrocie z zeszłorocznej wyprawy do Berlina, razem z Danielem obiecaliśmy sobie, że tam wrócimy.
Mi głównie zależało na podjechaniu pod najdłuższy/najwyższy podjazd w promieniu około 100 km jaki mi się udało wypatrzyć na Stravie (jest tam KOM :)
Ekipa nie zebrała się zbyt liczna, każdy coś miał zaplanowane, więc w dniu wycieczki o 8:00 na Placu Grunwaldzkim spotkałem się z Danielem i Romkiem.
Chęci do jazdy miał głównie Daniel, mi i Romkowi się nie chciało, za to mieliśmy wyśmienite humory i cieszyliśmy się jak głupi do sera :)
Pogoda od rana była super, nie za ciepło, nie za zimno, nawet świeciło jakieś tam słońce.

Ruszyliśmy więc zdobyć nasz główny cel wycieczki, czyli na Joachim (dlaczego taka nazwa napiszę niżej ;)



Jazda idzie nam całkiem nieźle, choć jedziemy pod lekko boczny wiatr, na szczęście nie jakiś silny. W Schwedt stajemy na pierwszy popas.


Czy ta noga będzie dzisiaj kręcić?:)

Od Schwedt nie ujechaliśmy za daleko, bo już 25 km dalej zatrzymał nas "na stopa" idący akurat na balety różowo-usty Pinokio.


Romek, masz łaskotki pod pachami?;)


Jedziemy dalej, głównie po bocznych i fajnych asfaltach. Od tej pory zaczyna się więcej podjazdów, więc morda cieszy mi się coraz bardziej, mimo, że forma mogłaby być lepsza. Żeby chłopaki nie pozasypiali, okazuje się, że zaplanowany przeze mnie kurs prowadzi przez ponad 4 km ubłoconego, nierównego i paskudnego bruku ( od Ludersdorf do drogi nr 158 - do wycięcia w przyszłym roku). Tempo żółwie, każdy uważał żeby się nie wywalić, gdy dojechaliśmy w końcu do jezdni, chłopaki zarzekli się, że ostatni raz ułożyłem trasę :D

Zaraz po tej dodatkowej atrakcji, dojeżdżamy w okolice Niederfinow, tu zaczynają się prawdziwe mini góry, czyli podjazdy i zjazdy po super serpentynach. Każdy z nas odżywa i podjeżdża jak rasowy góral :) Po każdym podjeździe Daniel pytał się mnie, czy to był już ten "Joachim"? Na początku nie wiedziałem o co chodzi i miałem z tego z Romkiem niezłą bekę ;) (Później domyśliłem się, że pewnie chodziło mu o podjazd w okolicach Joachimsthal, o którym też kiedyś wspominałem)

W Niederfinow niestety napotykamy na kolejną przeszkodę....




...czyli droga, którą prowadził nasz kurs była całkowicie zamknięta i nieprzejezdna, także dla ruchu pieszego. 

No cóż, trzeba było zacząć szukać drogi alternatywnej. Muszę przyznać, że na tej wyprawie Garniak spisał się na piątkę, ładnie nawigował i ratował nas z opresji :)



Zboczyliśmy z kursu i nadłożyliśmy sporo kilometrów omijając rozkopaną drogę jadąc przez Eberswalde.
W końcu dojeżdżamy do Freienwalde, gdzie znajduje się główny cel. Nieźle już wypompowani zaczynamy atak na górkę. Mówię do Daniela, że to już ten właściwy "Joachim", po czym ruszam ile fabryka dała. Podjazd okazał się nie stromy, jednak długi i mocno trzymający.
Na szczycie poczułem metaliczny smak w ustach, co nie było zbyt optymistyczną wróżbą ;) Chłopaki dojeżdżają chwilę po mnie, po czym spontanicznie składamy obietnicę, że teraz co roku będziemy jechać Na Joachim ;) W rankingu Stravy wskoczyłem na 29 miejsce na 81. (po 135 km w nogach, wietrze w twarz i braku treningów nie dało się więcej ;)

Zjeżdżając, w połowie górki zatrzymujemy się na chwilę pod skocznią narciarską.





Zjeżdżamy do końca, uzupełniamy zapasy w niemieckim Netto i z ciężkimi jak cholera nogami ruszamy w drogę powrotną. Na szczęście tym razem wiatr już pomagał. Największą obawą były ciągle goniące nas ciemne, deszczowe chmury. Daniel twierdził, że nie będzie padało, ja mówiłem, że to ch** nie wycieczka, jeżeli nas nie zmoczy.

Za Cedynią okazuje się, że mamy jeszcze jednego Joachima do pokonania, nie tak wysokiego jak poprzednio, jednak nadal kawał góry. Za to tu widoki były przepiękne i wynagradzają cały trud. Po obu stronach drogi, mocno w dole, rozciągała się wspaniała panorama Doliny Miłości. Ten odcinek zdecydowanie był największą atrakcją wycieczki i zrobił na mnie największe wrażenie. Można znowu było poczuć się jak w górach.



Uciekamy i uciekamy, aż w końcu wjeżdżamy do Szczecina, oddech deszczu czuć coraz bardziej za plecami. Jednak kawałek przed Dziewokliczem ucieczka została doścignięta i dopadło nas prawdziwe oberwanie chmury. Patrzę na licznik i widzę, że do celu pozostało 8 km. Nie wiele brakło. Od tej pory jedziemy już w rzece deszczu. 

Do domu dojeżdżam kompletnie mokry i mocno wyziębiony... jednak jak zwykle szczęśliwy.
Dzięki chłopaki za epicką wyprawę, za rok powtarzamy!


Kategoria Trening, >200


  • DST 288.10km
  • Czas 08:51
  • VAVG 32.55km/h
  • AVG CAD 83.0
  • HRmax 169 ( 87%)
  • HRavg 137 ( 70%)
  • Podjazdy 684m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Dookoła Zalewu, po raz trzeci.

Sobota, 26 kwietnia 2014 · dodano: 27.04.2014 | Komentarze 6

Grzesiek zaplanował "wycieczkę", na którą odpowiedziałem tylko ja i Romek. W sumie spodziewałem się, że będzie niezły hardcore. Spotkanie o godz. 8:00, tam gdzie zwykle przed długimi wyrypami, czy Plac Grunwaldzki przy pomniku kapitana. Runda honorowa przez miasto i za rogatkami od razu ogień, który w sumie utrzymał się do samego Świnoujścia.

Oczywiście, jak na wycieczkę przystało, pojechaliśmy bardziej górzystymi i malowniczymi trasami, no i oczywiście dłuższymi niż zwykle. Momentami krajobrazy jak z Walońskiej Strzały, Paris Rubaix i innych podobnych. Przed Ahlbeck trasa jak w górach, podjazdy nawet pod 11 %, tośmy sobie tam ładnie poskakali :) Po pierwszych 115 km mieliśmy średnią ponad 35, w Świnoujściu po 165 km ponad 33. Na którymś z bruków łapię gumę, można było chwilę odetchnąć.

W Świnoujściu straciliśmy zbyt dużo czasu na szukanie czegoś do jedzenia, w efekcie czego na promie stwierdziliśmy, że skracamy naszą "wycieczkę" i lecimy przez Wolin prosto do Szczecina. Przy około 200 km tracę moc, ale nie ma co się dziwić, to dopiero kwiecień, a ja nigdy nie byłem długodystansowcem. W przeciwieństwie do Grześka, który z każdym kilometrem rósł w siłę. Prawdziwy z niego Terminator i Panzerwagen ;) 

W Wolinie zatrzymujemy się coś zjeść. Wchodzimy do jedynej kebabowni w okolicy, na szybie której wisi kartka "lokal do wynajęcia". Babka w środku zdziwiona, że są jacyś klienci i cokolwiek zamawiają. Kebab podczas jedzenia nie najgorszy, jednak podczas jazdy okazał się zgubą dla mojego dość schorowanego żołądka. Kilka razy przy mocniejszym depnięciu przez Grześka, kebabik próbował się wydostać z powrotem przez gardło. 

Od Wolina jechało mi się tragicznie, a to własnie za sprawą bolącego żołądka i w sumie niezłego już kryzysu. Na szczęście wiatr był w miarę pomagający.

Pogoda od rana była bajeczna, słoneczko i bardzo ciepło. Niestety, gdy byliśmy przed jakąś wioską przed Goleniowem, w momencie kiedy mój kryzys osiągał swój szczyt, pogoda diametralnie się zmieniła i z chmur polał się gęsty, gruby i zimny jak lód deszcz. Zmoczeni schowaliśmy się do budy przystankowej, gdzie spotkaliśmy kolarza na MTB Adama, który też objeżdżał zalew, i który z nami zabrał się na kilkanaście kilometrów. Po tym deszczu nieźle mnie telepało z zimna. Gdy trzeba było ruszać, czułem lekkie dreszcze. Do tego rzeki i kałuże na asfalcie, spowodowały, że jazda na kole nie była możliwa, a moje ultra łyse opony ładnie pływały. 

Doczłapaliśmy się do Goleniowa, gdzie w spożywczaku zatankowaliśmy ostatni raz bidony. Do samego Szczecina na pierwszej zmianie jechał już tylko nasz Terminator - Panzerwagen, który nie chciał z niej schodzić z obawy o za słabe tępo ;D Na całe szczęście, bo ja jechałem trzeci, i tak mi było dobrze, tam powoli pokonywałem swój kryzys. Odżyłem dopiero gdzieś przy tablicy Szczecina. 


W Szczecinie pojechaliśmy na miejsce startu i mety, gdzie się pożegnaliśmy. Wyszedł bardzo fajny trening. Wiem przynajmniej, że ultras to ze mnie żaden. Za to, do 200 km czuję się całkiem nieźle.

Dzięki Koksy za podholowanie i za świetną zabawę ;) Do następnego! 




Przy nadmorskiej granicy. (zdjęcie skradzione od Grześka). 


Kategoria >200, Trening


  • DST 209.53km
  • Czas 06:43
  • VAVG 31.20km/h
  • VMAX 56.00km/h
  • AVG CAD 87.0
  • HRmax 166 ( 85%)
  • HRavg 145 ( 74%)
  • Kalorie 4385kcal
  • Podjazdy 502m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Międzyzdroje.

Czwartek, 27 czerwca 2013 · dodano: 27.06.2013 | Komentarze 7

Dwa dni deszczu trochę pokrzyżowały plany, więc dzisiaj trzeba było nadrobić :)
Zrobiłem sobie takie "lekkie" przetarcie przed wycieczką(maratonem?) do Berlina :)
Jako, że w tym roku nie było inauguracyjnego wypadu nad morze, pomysłem na dzisiaj były Międzyzdroje.

Wyjechałem o 8.15, czas miałem do 16, więc trzeba było się streszczać. Co gorsza, jakoś mi się za bardzo nie chciało, pogoda nie rozpieszczała, rano było dość chłodno. Pierwsze 50 km kręciło mi się dość marnie, ale to u mnie normalne. W dodatku za Dąbiem zrobiłem sobie skok za autobusem C, i zamiast skupić się na trasie skupiałem się, na tym, żeby w niego nie przywalić jak zahamuje. Gdy autobus skręcił, ja pojechałem prosto, i zanim się skapnąłem, byłem już przy skrzyżowaniu z drogą ekspresową. To mnie jeszcze bardziej zdemotywowało, bo musiałem wracać i nadkładać drogi.
Wiatr był umiarkowany, czasami silny, wiał w większości z boku, ale w twarz było go też sporo. Najmniej w plecy, ale to też standard.
Trasa nad morze dłużyła mi się strasznie, ogólnie jest bardzo nudna i równa jak stół, dlatego więcej nią nie pojadę. Trochę bardziej dynamicznie i ciekawie robi się dopiero kawałek przed Wolinem aż do samych Międzyzdrojów.
Do nich docieram dość szybko, jednakże byłem już nad morzem w niedzielę, nie wjeżdżałem w głąb miasta i nie jechałem na plażę. Poza tym, jak mówi stare przysłowie: "Nie dla kolarza dupy i plaża" :)
Cyknąłem fotki, zjadłem bułkę i wypiłem energetyka, co zajęło mi maks 15 minut i dalej w drogę.





Powrót cięższy, bo właśnie na nim było dużo wiatru w twarz. Jednak, mimo już sporego bólu w nogach jechałem bardzo równo, stając jeszcze na popas w Stępnicy (gdzie się wywaliłem ;) i na chwilkę w jakiejś wiosce po wodę, a potem na drożdżówkę w Załomiu.

Pod koniec trasy nawet jeszcze miałem siłę podkręcać na podjazdach. Co najważniejsze, chyba pierwszy raz trzasnąłem taki dystans bez najmniejszej bomby. Nie odcięło mnie nawet na chwilę ;) To dobrze rokuje.
Zmęczony jestem mocno, jednak nie ujechany na maksa.
Fajny trening, czas odpoczywać :) W drodze do Berlina chyba nie zginę ;)
Kategoria >200, Trening


  • DST 202.33km
  • Czas 06:23
  • VAVG 31.70km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • AVG CAD 82.0
  • HRmax 168 ( 86%)
  • HRavg 145 ( 74%)
  • Kalorie 4419kcal
  • Podjazdy 800m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Noga podawała ;)

Poniedziałek, 2 lipca 2012 · dodano: 02.07.2012 | Komentarze 27

Trasa: Szczecin - Stargard Szcz. - Pyrzyce - Myślibórz - Chojna - Gryfino - Szczecin.
W związku z całym dniem wolnym postanowiłem pojechać coś dłuższego (także w ramach przygotowania do bicia życiówki). Pogoda dopisała rewelacyjnie, było słonecznie, może tylko trochę za duszno i parno. Wiatr wiał raczej lekki jak na szczecińskie warunki, jednak mimo to dużo więcej przeszkadzał niż pomagał. Za to nogi dzisiaj kręciły rewelacyjnie, to był zdecydowanie mój dzień! Od samego początku narzuciłem równe mocne tempo i starałem się je utrzymywać. Kilka kilometrów przed Chojną dopadł mnie lekki kryzys i delikatne odcięcie, więc zrobiłem 15 min przerwy. Zjadłem kanapkę, batona, wypiłem Tigera, nałożyłem słuchawki i puściłem pierwszą płytę Guns N Roses. Jednak jazda z dobrą mocną muzą potrafi czynić cuda, bo zapomniałem o kryzysie i ponownie zacząłem gonić. Od Chojny zaczęły się fajne "góry", które mocno mnie zmordowały. Za tablicą Szczecin kolejne, tym razem mocne odcięcie, na którym dojechałem już do domu(tym samym obniżając trochę średnią, walczyłem o utrzymanie 32 km/h). Po wejściu do mieszkania myślałem, że umrę. Wycieńczyłem organizm do granic możliwości, dawno nie byłem tak padnięty, prawie jak po maratonie w Świnoujściu;)
Jestem mocno zadowolony, bo średnia fajna, przewyższenia też nie najgorsze.
Jedyne co, to odparzyłem sobie tyłek ;/ zauważyłem, że wkładka w spodenkach spruła się na szwie, i są do wyrzucenia ;/ kolejny nieplanowany wydatek. Co zrobić, taki sport ;P
Kategoria >200, Trening


  • DST 216.61km
  • Czas 06:58
  • VAVG 31.09km/h
  • VMAX 51.00km/h
  • AVG CAD 84.0
  • HRmax 165 ( 84%)
  • HRavg 142 ( 72%)
  • Kalorie 4657kcal
  • Podjazdy 476m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Morze po raz drugi :)

Sobota, 12 maja 2012 · dodano: 12.05.2012 | Komentarze 12

Ok 6.20 wyjechałem z domu by na miejsce ustawki dotrzeć przed 7. Chwilę później w pięciosobowym składzie tj. Tomek, Eryk, Romek, Grzesiek i ja ruszyliśmy na podbój Bałtyku ;) Od samego początku do końca wiatr praktycznie urywał łeb, wszystko co wcześniej podczas wyjazdów nazywałem silnym wiatrem przy dzisiejszym stało się wietrzykiem. W dodatku zdecydowanie za chłodno się ubrałem, przez co także dokuczało mi zimno(szczególnie na postojach). Walcząc z żywiołem posuwaliśmy się na przód w całkiem przyzwoitym tempie. Niestety gdzieś za Stępnicą Eryk zrezygnował z dalszej jazdy i zawrócił :( Dalej już jechaliśmy we czterech. Po dotarciu do Międzywodzia na plaży zrobiliśmy krótki popas na regenerację sił, gdzie jeszcze bardziej wymarzłem. W drodze powrotnej prowadził Romek z Grześkiem w zdecydowanie mocnym jak na mnie tempie. Na ich kole przez kilka-kilkanaście kilometrów przeżyłem lekki kryzys ;)
Za Stępnicą Tomkowi trochę brakło sił, przez co razem z Romkiem troszkę zwolnili. Mi było już naprawdę zimno więc zabrałem się z Grześkiem, który musiał na gwałt pędzić do domu, żeby zdążyć na g. 14. (sorry chłopaki, że bez pożegnania, jakoś tak wyszło... lepiej się witać jak żegnać ;p).
Z Grześkiem jechaliśmy na zmianach w ostrym tempie zmagając się wciąż z szalejącym wichrem. Kilka kilometrów przed Szczecinem pożegnaliśmy się, bo było już bardzo blisko 14, a mnie odcięło, i musiałem przystanąć w celu skonsumowania resztek słodyczy ;) Po tym ruszyłem ociężale, wiatr wiał już prosto w gębę. W Dąbiu wyprzedziła mnie koparka, która jechała ze stałą prędkością 35 km/h. Momentalnie "wsiadłem jej na koło" i wiozłem się aż do końca Trasy Zamkowej. Cieszyłem się z tego daru od losu jak głupi osioł ;D Ostatnie kilometry powoli dotoczyłem się do domu.
Wyjazd dał ostro popalić, bardzo dobry trening przed maratonem w Świnoujściu. Średnia w tej chwili na tak długim dystansie jest moim rekordem ;)

Dzięki koledzy za wyjazd ;) Do następnego!
Kategoria >200, Trening


  • DST 212.12km
  • Czas 07:15
  • VAVG 29.26km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • HRmax 171 ( 87%)
  • HRavg 140 ( 71%)
  • Kalorie 4786kcal
  • Podjazdy 563m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szybkie dwieście przed robotą :D

Sobota, 17 marca 2012 · dodano: 18.03.2012 | Komentarze 2

Szczecin - Goleniów - Stępnica - Wolin - Międzyzdroje - Wolin - Stępnica - Goleniów - Szczecin

Po obejrzeniu pozytywnych prognoz pogody na sobotę, plan był taki, że "trzasnę" sobie jakąś setkę. Później pojawiła się propozycja Eryka na wspólne kręcenie. Problem w tym, że on chciał wyjechać na cały dzień i tych kilometrów nakręcić całkiem sporo, a ja szedłem na nocną zmianę do pracy i nie za bardzo mogłem sobie na to pozwolić. W końcu stanęło na tym, że pojadę z nim do Stępnicy i wrócę, a Eryk zgodnie ze swoim planem pojedzie do Międzyzdrojów.
Na drugi dzień spotkaliśmy się na Moście Długim o godz. 8.30. Mgła była tak gęsta, że mogłaby udusić konia! :) Ruszyliśmy żwawo w obranym kierunku. Nie wiem czemu, ale tak na wszelki zaś wypadek psychicznie i "ekwipunkowo" nastawiłem się na przejechanie z Erykiem pełnego dystansu. Już w połowie drogi do Goleniowa po bardzo krótkich namowach Eryka, dałem się skusić na całą trasę. Najpewniej dlatego, że pogoda robiła się rewelacyjna, świeciło słonko, wiatr nie był uciążliwy, często pomagał, a średnia z jaką jechaliśmy napawała optymizmem na szybki powrót.
W Międzyzdrojach byliśmy chwilę po g. 12, pojechaliśmy na molo, trochę podjedliśmy, pstryknęliśmy fotki a następnie pojechaliśmy do Netto uzupełnić zapasy. Krótko po 13 wracaliśmy już do domu, a tempo mieliśmy wcale nie gorsze niż w pierwszą stronę, i takie utrzymywało się praktycznie do końca.
W Szczecinie rozstaliśmy się przed Trasą Zamkową. W domu byłem przed 17, zmęczony ale zadowolony, bo przed pracą mogłem jeszcze coś porządnie zjeść i poleżeć ;)

Muszę powiedzieć, że dawno tak dobrze mi się nie jechało, była moc!;) Pewnie dlatego, że miałem doborowe towarzystwo i na dworze panowała prawdziwie wiosenna pogoda ;) Moje pierwsze dwieście w tym roku i pierwsze dwieście na szosówce zaliczone ;)
Dzięki Eryk za wspólną jazdę! Następnym razem jedziemy po trzysta! :)

AVG. CAD 77



WIOSNA :)
&feature=related
Kategoria >200, Trening


  • DST 200.12km
  • Czas 07:55
  • VAVG 25.28km/h
  • VMAX 57.00km/h
  • Sprzęt Unibike Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

Szczecin - Łobez - Szczecin

Poniedziałek, 18 lipca 2011 · dodano: 18.07.2011 | Komentarze 0

Wyjazd do rodzinnego miasta do rodziców na obiad i kawę ;) Następnie powrót, w którym rodzice towarzyszyli mi do Siedlic ;) trochę spadła średnia przez to :D
W pierwszą stronę mocne zachmurzenie i silny wiatr, głównie boczny. Z W powrocie już się przejaśniło, jednak wiatr się nasilił i porządnie mnie wymęczył.
Kategoria >200


  • DST 266.64km
  • Teren 30.00km
  • Czas 10:48
  • VAVG 24.69km/h
  • VMAX 46.58km/h
  • Podjazdy 330m
  • Sprzęt Unibike Zethos
  • Aktywność Jazda na rowerze

266,64 km dookoła Zalewu Szczecińskiego

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 9

Wreszcie się zebrałem i przejechałem długo planowaną i dość popularną na BS trasę ;)
Szczecin - Goleniów - Stępnica - Wolin - Świnoujście - Ahlbeck - Usedom - Anklam - Ueckermunde - Eggesin - Dobieszczyn - Szczecin.

Wyjechałem z domu około godz. 8.30. Trasa do samego Świnoujścia przebiegała dość szybko i dobrym tempem. Pogoda była w sam raz, nie za gorąco, nie za zimno, mały wiatr.
Na prom spóźniłem się 2 minuty, przez co zanim przypłynął następny i przeprawiłem się na drugi brzeg minęło ok. 45 minut. Trochę mi to pokrzyżowało plany, bo chciałem przerwę zrobić na plaży nad morzem. Po przeprawie, już w centrum Świnoujścia zorientowałem się, że zgubiłem tylne, czerwone światło. Trochę mnie to zdenerwowało, bo wiedziałem, że muszę do domu zdążyć przed zmierzchem.
W Ahlbeck zajechałem na plażę, bo pomyślałem sobie, że to trochę głupio być w nadmorskiej miejscowości i nie zajechać nad morze ;) tam strzeliłem fotkę i ruszyłem. Tempo było już troszkę wolniejsze, zmęczenie lekko zaczynało się odzywać. Opuściłem wyspę i dojechałem do Anklam. Tam zjadłem pysznego tureckiego kebaba i postanowiłem jechać dalej. I tu zamiast jechać szosą przez Ducherow, do Ueckermunde pojechałem drogą rowerową (Usdom - Berlin). Zasugerowałem się tym, że większość ich ścieżek po których jeździłem, było lepszych od naszych jezdni dla samochodów ;) Był to błąd jak się okazało, dlatego że droga była polna, kamienista, momentami piaszczysta. Prowadziła przez bagna, gdzie wiał silny wiatr, praktycznie w twarz. To mnie mocno spowolniło, wlekłem się powoli. Dopadł mnie kryzys, bolało coraz więcej części ciała, kolana, nadgarstek, plecy. Byłem po prostu zły, że nie pojechałem szosą. W dodatku za sobą ujrzałem ogromną czarną chmurę, która powoli zaczynała mnie doganiać. Wizja deszczu zmotywowała mnie tak bardzo, że zapomniałem o trudnościach i znalazłem jeszcze siłę, żeby porządnie popedałować ;)
Gdy dojechałem do Ueckermunde ok. 19 zaczęło kropić. Skończyły mi się napoje, a że była sobota, czułem, że już nigdzie ich nie kupię. Naszczęście Lidl w Ueckermunde był do 20. Kupiłem wodę, założyłem deszczówkę i ruszyłem. Tempo nie najgorsze. Po polskiej już stronie dopadł mnie już konkretny deszcz. Spowolnił mnie całkowicie. Przemokłem i było mi zimno, a najgorsze, że spłukiwał on pot z czoła prosto do oczu, które w następstwie piekły... Musiałem ściągnąć okulary bo nie miałem jak ich przecierać. Marzyłem tylko o tym, by jakoś już dojechać do domu. Wpadłem do Tanowa, było już ciemno. Wskoczyłem na nowo budowaną drogę rowerową i żółwim tempem dojechałem do domu, w którym byłem o godz. 22.00.
Mokry, zamarznięty, obolały, ale byłem szczęśliwy, bo to pierwszy taki długi wypad w życiu ;)
Najgorsze było to, że na drugi dzień musiałem iść do pracy na 8. Ciężko było wstać ;)
Polecam takie wyprawy. Człowiek może się naprawdę sprawdzić. Następna będzie ponad 300 ;)
Podsumowując: przejechałem 266 km.
Wypiłem 4 litry izotoników, litr wody, jednego energetyka.
Podróż trwała 13,5 godziny. 10h 48' pedałowania.

Poniżej mapka i zdjęcia. Na mapce lekkie przekłamanie co do kilometrażu (m.in. przez nie dokładne oznaczenie drogi przez pola).









Kategoria >200