Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl

Dzień 3. Sława - Polkowice (Wyprawa Łobez - Szklarska Poręba)

Piątek, 19 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 0

Założeniem dnia trzeciego było dojechać do Złotoryi. Po spakowaniu obozu, które tym razem poszło dużo sprawniej niż dzień wcześniej opuściliśmy pole namiotowe. W Sławie zjedliśmy Biedronkowe śniadanie, porobiliśmy zdjęcia po czym ruszyliśmy żwawo. Pogoda dalej była idealna. Do Głogowa dojechaliśmy dosyć szybko, mimo, że Mały powoli zaczynał mocno odstawać. Na trasie doszło do małej kraksy w wykonaniu Rysia. Od pierwszego dnia wyjazdu, gdy podczas jazdy zaczynało nam się nudzić, podjeżdżaliśmy do siebie i się popychaliśmy, kopaliśmy i uderzaliśmy. Tak było również przed Głogowem. W pewnym momencie poczułem, że coś zahaczyło o moje sakwy i namiot na bagażniku. Gdy się obróciłem zobaczyłem Rysia w powietrzu robiącego salto do rowu, którego na końcu nakrył jego rower. Wyglądało to dość widowiskowo i groźnie. Natychmiast się zatrzymaliśmy i podbiegliśmy sprawdzić czy Ryś żyje. Ten tylko wstał i się otrzepał. Po tym, wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem i brechtaliśmy się z tego dobre kilkanaście minut. Rysiu i jego rower byli cali i zdrowi. Przejeżdżające obok leżącego w rowie Rysia samochody zatrzymywały się, a ludzie w nich jadący również się z niego śmiali.
Po tej przygodzie ruszyliśmy do Głogowa. Na miejscu zaczęliśmy szukać czegoś do zjedzenia. Padło na McDrive’a, gdzie podjechaliśmy na naszych rumakach i złożyliśmy zamówienie, które później skonsumowaliśmy gdzieś na ławce przy chodniku.
Niestety w Głogowie radykalnie zmieniła się pogoda. Zaczęło się mocno chmurzyć i wiać. Wiedzieliśmy, że deszcz będzie nieunikniony. W związku z tym na parkingu przed Biedronką zaczęliśmy się ubierać w deszczowe ubrania i nakrywaliśmy bagaże. Wtedy zorientowałem się, że tylko ja w rowerze nie posiadałem błotników, co mogło w znaczącym stopniu uprzykrzyć mi życie. Całe to przebieranie trwało chyba z dobrą godzinę, a gdy tylko dobiegło końca, chmury zostały przegonione przez wiatr i ponownie pojawiło się słońce. Ucieszeni, rozebraliśmy się z deszczówek i ze sporą stratą czasu ruszyliśmy, niestety nie na długo. Małemu od roweru odleciał pedał. Zaczęły się poszukiwania sklepu rowerowego, bądź jakiegoś warsztatu, w którym udałoby się go przyspawać na stałe. Tu straciliśmy kolejną dobrą godzinę. Na szczęście sklep z częściami udało się znaleźć, a Mały kupił potrzebny mu bolec, który za pomocą pożyczonego młotka porządnie wbił mocując solidnie pedał.
Po tych wszystkich utrudnieniach udało nam się w końcu wyjechać z Głogowa. Wiedzieliśmy, że dzisiaj przyjazd do celu będzie mocno opóźniony. Do Polkowic droga wiodła już przez mocno pagórkowate tereny, w dodatku wiatr niemiłosiernie wiał nam w twarz. Mały zostawał coraz bardziej w tyle, tak że co chwilę musieliśmy zwalniać lub robić postoje, aby nas dogonił. Trzeba przyznać, że był dzielny aż do końca i nie poddawał się.
Przed Polkowicami co kawałek pozdrawialiśmy Panie Stojące Przy Drodze. Gdy zaczęliśmy wjeżdżać do miasta znowu nastąpiło załamanie pogody. Chmury, które zasłoniły niebo były czarne jak smoła. Wiatr był tak silny, że porywał wszystko co napotkał na swojej drodze: krowy, samochody, traktory. Lunął obfity deszcz. Schroniliśmy się pod niewielkim daszkiem od McDonalda, gdzie zamówiliśmy po raz kolejny cheeseburgery. Siedzieliśmy, jedliśmy, śmialiśmy się, a w tym czasie pogoda nie ulegała poprawie. W trakcie oczekiwania na jej zmianę na lepsze, zaczęliśmy żebrać i prosić o jedzenie ludzi z samochodów przyjeżdżających do McDrive’a. Mieliśmy z tego niezły ubaw. Po tym podjechaliśmy do pobliskiej Biedronki na drugą stronę jezdni, kupiliśmy napoje i jedzenie, a następnie podjechaliśmy na stację benzynową, aby pod jej dachem schronić się porządnie przed nieustającym silnym deszczem.
Dzień miał się powoli ku końcowi, a deszcz nie przestawał padać. Wizja kolejnej porażki zawisła nam nad głowami. Długo debatowaliśmy, czy jedziemy dalej, czy szukamy tu noclegu. Padło na to drugie. Przez Małego telefon w Internecie znaleźliśmy numery do pobliskich moteli i pensjonatów. Okazało się, że całkiem niedrogi znajduje się jakieś 200 metrów od nas. Pojechaliśmy do niego. Pani na recepcji miała wstępnie opory, czy pozwolić nam trzymać rowery w środku, jednak nawinęliśmy jej „makaron na uszy” i dogadaliśmy się co do tego. Dostaliśmy 4 osobowy pokój, rowery spięliśmy do siebie i zostawiliśmy na korytarzu. Po wzięciu kąpieli, udaliśmy się do pobliskiego Tesco na zakupy. Chłopaki wypili po piwie. Do tego czasu już się rozpogodziło, a prognozy na dzień następny były optymistyczne. W końcu pozostało nam ponad 120 km, i to praktycznie większość pod porządne góry, których do tej pory za wiele nie napotkaliśmy.
Następnie udaliśmy się na słynny polkowicki basen. Tam pozbyliśmy się resztek posiadanej energii, głównie zjeżdżając z zajebistej zjeżdżalni. Odprężyliśmy się tym od ciągłego pedałowania. Po pływaniu pozwiedzaliśmy jeszcze ryneczek, a następnie trafiliśmy na mega dobrego i wielkiego kebaba. Rysiu jak zwykle kupił na zapas, który zjadł z rana.
Po powrocie do pokoju, w którym w tak krótkim czasie zdążyliśmy zrobić masakryczny bałagan, wypiliśmy po piwie i położyliśmy się do łóżek, wiedząc, że jutro czeka nas wiele wysiłku. Jednak jeszcze przez dobrą godzinę rozmawialiśmy i rozkminialiśmy, ot takie tam tematy życiowe.








Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa zegar
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]