Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl

Dzień 4. Polkowice Szklarska Poręba (Wyprawa Łobez - Szklarska Poręba)

Sobota, 20 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 0


Mimo, że znów za krótko, to spało nam się bardzo dobrze. Pewnie dlatego, że w końcu na łóżku. Ogarnęliśmy cały bajzel w pokoju, oddaliśmy klucze i mieliśmy wyjeżdżać. Optymizmem napawała nas pogoda, już od 6.00 ładnie świeciło słońce, żadnej chmurki. Nim zaczęliśmy pedałować okazało się, że Mały złapał „gumę” i trzeba zmienić dętkę. Trwało to trochę, jednak po siódmej już byliśmy w trasie. Humory dopisywały. Niestety po godzinie Rysiu oznajmił, że coś się dzieje z jego rowerem, i ma problemy z pedałowaniem. Chwilę po tym się zatrzymał, ponieważ korby w jego rowerze nie chciały się obracać. Brakło smarowania. Śmiałem się z niego, bo uważał, że jego rower jest najlepszy i niezniszczalny, a teraz będzie musiał tu zostać i nie dotrze do celu. Zatrzymaliśmy się w środku lasu. Na szczęście był tu jeden dom z gospodarstwem. Chłopaki postanowili zapukać i obudzić gospodarzy. Wyszedł starszy pan w okularach, Rysiu naświetlił mu nasz położenie i poprosił o jakiś smar. Za chwilę, gospodarz przyniósł WD40, którego napsikał do środka suportu. Po tym pedała znowu się obracały. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej.
Zrobiliśmy kilka krótkich przystanków, jednak na dłużej zatrzymaliśmy się dopiero w Złotoryi. Znaleźliśmy tam sklep rowerowy z serwisem, gdzie Rysiu zaszedł ze swoim rowerem, żeby kupić smar, tak na wszelki wypadek. Sprzedawca-serwisant wyszedł ze sklepu, żeby zobaczyć czym przyjechaliśmy. Gdy zobaczył rower Rysia i Małego zaczął się śmiać, a gdy przyjrzał się bliżej kozie Ryszarda to złapał się za głowę. W jego tylnym kole było wyłamane sześć szprych, reszta była luźna jak guma od majtek. Koleś uświadomił Rysiowi, że dalsza podróż na tym kole może zakończyć się kolejną w jego przypadku kraksą. W związku z tym, koza została na godzinę w serwisie, a my poszliśmy zwiedzać miasto.
Złotoryja zrobiła na nas duże wrażenie. Akurat rozpoczynały się międzynarodowe zawody w płukaniu złota, niestety nie mieliśmy czasu aby się na nie udać. Porobiliśmy trochę zdjęć, zjedliśmy świetne i niedrogie tosty w jednym z lokali gastronomicznych a następnie w markecie kupiliśmy jedzenie i napoje na dalszą część drogi.
Gdy Ryś odebrał rower z serwisu (zapłacił tylko 20 zł za ekspresową naprawę) pojechaliśmy dalej. Trzeba przyznać, że tu zaczęły się pojawiać schody, którymi były pierwsze góry i podjazdy. Cieszyliśmy się jak dzieci, kiedy ujrzeliśmy pierwszą z nich gdzieś w oddali. Jednak im bliżej Jeleniej Góry, tym te podjazdy dawały się nam we znaki, szczególnie dwa z nich, po 10-12% nachylenia ciągnące się, wydawałoby się w nieskończoność. Po drugim z nich na horyzoncie pojawiły się w pełni Karkonosze. Zmęczeni ale szczęśliwi zrobiliśmy postój podziwiając cel naszej podróży i czekając na Małego, który zniknął gdzieś za nami. Gdy w końcu dojechał na górę, oświadczył, że to koniec, dalej nie jedzie, że ma dość. Chciał wsiąść na najbliżej stacji w pociąg i dojechać nim do szklarskiej. Jednak udało nam się go podbudować i zmotywować, więc pojechał dalej. Nagrodą za trudne podjazdy okazał się wielokilometrowy zjazd do samej Jeleniej Góry, z piękną, wzruszającą panoramą szczytów. Idziol z tego wzruszenia się popłakał, choć przyznam, że i mi się łezka uroniła;)
W Jeleniej Górze strzeliliśmy fotkę przy tablicy a następnie zrobiliśmy postój przy jakimś centrum handlowym. Tam w Tesco zrobiliśmy zakupy i pod drzwiami wejściowymi siedzieliśmy i się brechtaliśmy pomimo silnego zmęczenia. Wiedzieliśmy, że teraz czeka nas najgorsze, czyli wjazd pod stromą górę do Szklarskiej Poręby. Trochę to przeżywaliśmy, pamiętając wyjazd z przed siedmiu lat, kiedy to się z tą górą zmierzyliśmy.
Wystartowaliśmy. Przez 10-15 kilometrów jechaliśmy razem. Na którymś z parkingów postanowiliśmy jednak, że każdy jedzie swoim tempem i spotykamy się pod tablicą. Ja jechałem na przedzie, za mną nie wiele ustępował Rysiu, Idziol a później Mały gdzieś nam zniknęli. Przed samą górą zacząłem czuć jakieś kłucia przy sercu, bałem się, że przez to zaraz będę musiał się zatrzymać, jednak w miarę podjazdu dolegliwości ustąpiły. Zaczęliśmy serpentynami piąć się w górę. Jak się okazało, nie taki diabeł straszny jak go malują. Sama droga wiodła przy strumyku i skałach, przez co było orzeźwiająco chłodno, pomimo upalnego dnia. Trzeba przyznać, że trochę wyolbrzymiliśmy w naszej wyobraźni sam podjazd, pewnie dlatego, że ostatnim razem wjeżdżaliśmy w środku nocy, w burzę i deszcz.
Gdy dojeżdżałem do tablicy „Szklarska Poręba” wyciągnąłem aparat i nagrałem film. Zaraz po tym nagrywałem każdego po kolei, jak dojeżdża do naszego upragnionego celu. Gdy byliśmy już w komplecie za pomocą samowyzwalacza uwieczniliśmy ten sukces na zdjęciach. Rysiu wpadł na pomysł, że w pobliżu znaku pozostawi gdzieś swój rower przypięty do drzewa, żeby służył jako nasz pomnik, jednak chwilę potem rozmyślił się. Pozostało nam jeszcze dojechać do samego miasta, a później do schroniska „Rumcajs”, w którym wynajęliśmy wcześniej pokój. Było to te samo schronisko co 7 lat temu. Jednak droga do niego była jeszcze długa, jak i do samego miasta i oczywiście pod górę. W trakcie chłopaki nawet chcieli zrezygnować z zarezerwowanego noclegu i znaleźć coś bliżej. (Rumcajs znajdował się na samym końcu Szklarskiej, prawie pod granicą czeską, a tym samym i najwyżej). Po przestudiowaniu mapy miasta, pojechaliśmy jeszcze zjeść jakieś fast-food’y ( też w tej samej budzie co siedem lat temu, i co się okazało sprzedawała ta sama babka, niestety nas nie pamiętała), później do netto po zakupy na wieczór i już do samego ośrodka.
Wyglądał on jak jakiś stary upiorny dom, w którym straszyły duchy. Od tamtej pory zniszczył się znacznie, właściciele nic w niego nie wkładali. Prowadziła go starsza babka, która ledwo się już ruszała. Musieliśmy pójść do jej pokoju, tam dała nam klucze i wytłumaczyła jak mamy trafić do swojego.
Wykąpaliśmy się, rozpakowaliśmy i mogliśmy się cieszyć zwycięstwem. Chłopaki zaczęli rozpracowywać jakąś 0.7 wódki. Mieli mi za złe, że nie chciałem pić z nimi. Ja wypiłem jedno piwo, gdyż jutro przed powrotem miałem zamiar pojeździć trochę po samych okolicach miasta. Najszybciej odpadł Rysiu, zasnął po kilku głębszych. Przez to, że stracił kontakt z bazą, Mały z Idziolem się nad nim znęcali, robiąc mu różne dziwaczne rzeczy. Przez chwilę udało im się nawet i mnie wyprowadzić z równowagi. Po chwili jednak i oni zasnęli.
Tak dobiegała końca wielka, magiczna, długo planowana i wyczekiwana wyprawa.






Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa miesc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]