Rowerowy Blog Internetowy

avatar Siema! To ja saren86. Witaj na moim blogu rowerowym. Od jego założenia na rowerze przejechałem 31207.86 kilometrów + 2245 kilometrów na trenażerze ;)
Więcej przeczytasz na stronie o mnie.

statystyki

2015 button stats bikestats.pl
2014 button stats bikestats.pl
2013 button stats bikestats.pl
2012 button stats bikestats.pl
2011 button stats bikestats.pl
  • DST 116.20km
  • Czas 03:44
  • VAVG 31.12km/h
  • VMAX 76.40km/h
  • AVG CAD 82.0
  • HRmax 176 ( 90%)
  • HRavg 157 ( 80%)
  • Kalorie 2778kcal
  • Podjazdy 1853m
  • Sprzęt KTM STRADA 2000
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Klasyk Kłodzki - czyli kolarz z nizin zalicza udany debiut w górach ;)

Sobota, 27 lipca 2013 · dodano: 28.07.2013 | Komentarze 8

Do pierwszego maratonu górskiego przygotowywałem się solidny kawałek czasu. Pierwotnie start planowałem w Tatry Tour, jednak ze względów finansowo-czasowo-odległościowych w tym roku padło na Klasyk Kłodzki. Wszystko wyszło o tyle fajnie, że na maraton pojechałem z Robertem i Grześkiem.
Po piątkowym objeździe trasy, czułem, że mimo zmęczenia podróżą, mam moc pod nogą. Jechałem więc spokojnie, bo nie chciałem tracić bezsensownie tej mocy.

W sobotę rano wstaliśmy wyspani, zjedliśmy śniadanie i udaliśmy się na miejsce startu, które znajdowało się 100 metrów od naszego noclegu. Robert startował w grupie 3, Grzesiek 10 a ja 11. Muszę przyznać, że na starcie byłem zrelaksowany jak nigdy, bez żadnej spalary. Pogoda dopisywała aż zanadto, temperatura już z rana była w okolicach 30 stopni, słońce paliło, na niebie ani jednej chmurki. Można powiedzieć, że dla mnie idealnie!

5,4,3,2,1... Start!
Moja 10 osobowa grupa ruszyła. Początek trasy to od razu zjazd ciągnący się przez ponad 12 km. Do przodu wyrwał konkurent z M2, więc mimo pewnych obaw, dokręcam i go dochodzę. Zaraz za mną dojeżdża jeszcze jeden kolarz w stroju polskiej reprezentacji. Razem ciągniemy po zmianach, w miejscu gdzie zjazd się lekko wypłaszczył. Co chwilę zerkam na tętno, które jest za wysokie jak na zabawę na zjeździe, ale nic, mówię sobie, że się jeszcze rozkręcę.
Dojeżdżamy we trójkę do pierwszego podjazdu, konkurent z m2 narzuca tempo. Drugi kolega odpuszcza, a za chwilę robię to samo, bo widzę, że tętno wskakuje na wartości grubo powyżej 170. Harcownik odjeżdża i znika, zaczynam jechać swoje, trzeci z naszej ucieczki zostaje za mną i z kolei ja mu znikam ;)

Teraz dopiero zaczyna się zabawa. Jadę z blatu(korba kompakt spisuje się tu idealnie! ) i zaliczam zakręt po zakręcie. Postanowiłem jechać podjazdy równo i mocno, lekko nad progiem a odpoczywać na zjazdach. Łykam kolarza za kolarzem, co bardzo mnie motywuje, na pierwszym podjeździe doszedłem ich minimum 30 :) Niestety, kilku wycinaków łyknęło także mnie ;P
Chwila moment i jestem na szczycie, zaczyna się zjazd. Staram się być ostrożny, jednak nie odpuszczam. Frajda ze zjeżdżania jest ogromna, prędkości cały czas między 60-70.
Na trzecim podjeździe, na jego szczycie mijam pierwszy punkt żywieniowy, na którym spotykam Grześka. Nie zatrzymuję się. W locie łapię od obsługi kubek z wodą, część wypijam, część wylewam na głowę. Zaczynam kolejny zjazd, tym razem trudniejszy technicznie, bo jezdnia zakręcała miejscami o 180. W trakcie tego wyciągam pierwszego żela i zjadam, mało przez to nie wypadając na jednym z takich zakrętów. Na dole dogania mnie Grzesiek i mówi, że jedzie swoje już spokojnie. Jadę więc dalej.
Zaczyna się drugi pod względem trudności podjazd maratonu. Ciągnie się w nieskończoność. Tu tak samo, zakręt za zakrętem, wyprzedzam kolarza za kolarzem. O dziwo, już nikt nie wyprzedza mnie! Pomyślałem, że kto miał to zrobić to już zrobił :) Na bardziej stromych momentach staję w korbach, niektórzy próbują podciągnąć się za mną, jednak zostają. Widzę, że jest moc, oby tylko nie przyszło mi zapłacić za te harce gdzieś przed metą, jak to zwykle u mnie bywa. Końcówka podjazdu daje popalić nogom, w prawej łydce czuję stan przed-kurczowy. Zaczynam najdłuższy zjazd maratonu, lecę cały czas ponad 70, w trakcie rozmasowuję łydkę.
Do jego końca wyprzedzam ze trzy osoby.
Od tej pory zaczynam jazdę, można powiedzieć, że po płaskim, z nielicznymi tylko hopkami i z przeszkadzającym wiatrem. Tutaj zaczynam żałować, że jadę sam i nie mam za kim się schować. Jednak myśl, że w Szczecinie to normalka, dodaje mi otuchy i nie zwalniam. Kręcę równiutkim tempem swoje. Co jakiś czas w oddali pojawia się sylwetka samotnego kolarza, którego stawiam sobie za cel. Doganiam w ten sposób kolejnych kilku, jednak zmęczenie zaczęło dawać o sobie znać. Dodatkowym problem było to, że opróżniłem już praktycznie dwa bidony, a pić się chciało. Wiedziałem, że następny bufet jest dopiero za ponad 20 km i to za najcięższym podjazdem dnia ;) Zostawiłem więc ostatni łyk w bidonie na tą okazję i pomyślałem, jakoś to będzie, najwyżej przyjdzie bomba.
Przed miejscowością Różanka na krótkiej hopce dochodzę Roberta :) Ten daje mi się napić, bo miał jeszcze sporo płynu w bidonach i tym samy ratuje mnie lekko z opresji. Ostatni łyk w bidonie pozostaje cały czas w zapasie na czarną godzinę! :D
Mówię do Roberta, że jadę dalej, i ruszam do przodu. Zaczyna się zjazd, na którym jest więcej dziur niż asfaltu. Na jezdni co chwilę napisy: "hamuj!" "uwaga dziury!". Dość niebezpiecznie, boję się o złapanie gumy, jednak decyduję, że nie odpuszczam więcej niż to konieczne dla minimum bezpieczeństwa. Raz kozie śmierć...

A jednak udało się! Przejechałem to bez defektu, jednak strach był. Na dole widzę strażaków i obsługę maratonu zabezpieczających skrzyżowanie, pytam ich czy mają wodę. Wybawienie, mają! Uzupełniam jeden bidon, i ruszam. Tu powoli zaczyna się piekiełko. Najpierw 3 kilometry spokojnego podjazdu, kręcę jak zwykle swoje, aż nagle napotykam ściankę, z którą nigdy w swojej karierze kolarskiej nie miałem do czynienia. PORĘBA :)



Do tej pory mój plan zakładał nie zrzucanie z blatu. Tu jednak szybko został zweryfikowany! Wrzuciłem swoje najniższe przełożenie 34x27 i zacząłem mozolnie kręcić. Przyszedł prawdziwy kryzys, w trakcie którego pomyślałem sobie, że jak bardzo organizator musi być nieludzki, aby dawać taki hardcore na sam koniec :D Pot zaczął zalewać mi oczy, więc zdjąłem okulary i schowałem do kieszonki. Co zakręt to było gorzej i bardziej stromo. Na przemian wstawałem i siadałem na siodełku, szukając jakiegoś optymalnego rozwiązania na pokonanie tego dziadostwa. W połowie drogi na poboczu stał jakiś lokalny typek z wiaderkiem. Na mój widok nabrał z niego wody do dużego rondelka. Zorientowałem się o co chodzi, podjechałem bliżej i krzyknąłem "lej"! :) Nagle zrobiło się chłodniej i bardziej błogo, czułem jak zimna woda schładza cały organizm. Pokonałem jeszcze kilka zakrętów i zobaczyłem szczyt. Końcówka jednak była najbardziej stroma, miała ponad 20 %. Na górze był bufet i punkt kontrolny, jednak nie stawałem, mimo, że minę miałem nie tęgą i totalny brak sił. Złapałem kubek wody w locie, wypiłem i zacząłem zjazd, po którym rozpoczęło się jeszcze kilka kilometrów po płaskim. Tu się mobilizuję i rozkręcam nogę. Czuję, że bomba jest blisko. Zastanawiam się czy dam radę dociągnąć do mety.
Po drodze wyprzedzam jeszcze kilku innych umęczonych kolarzy, przed każdym wyprzedzeniem staję mocno w pedały i dokręcam, żeby już nikogo za sobą nie wozić. W oddali zobaczyłem Piotra Słowika z Tanowa, który startował grupę wcześniej z Grześkiem. Wiedziałem, że on jest mocny, więc resztkami sił go dogoniłem, po czym po krótkiej rozmowie zaczynamy razem pracować na zmianach.
Końcówka, od Mostowic do mety wyglądała tak:



Niby bez tragedii, jednak cały czas pod górę. Kilka kilometrów przed metą wyprzedza nas pociąg z liczną grupą kolarzy, którą prowadził jakiś trenujący zawodowiec z CCC :) Wśród nich był ten w barwach narodowych z mojej grupy z początku wyścigu. Wskakuję za nimi, jednak tylko na chwilę, bo nagle robi się stromo i wszystko się rwie. Dwóch najmocniejszych poszło ostro na finisz. Spojrzałem na konkurenta z grupy, uśmiechnął się, ja do niego też i depnąłem ile fabryka dała. Stwierdziłem, że nie oddam tego jednego miejsca w open. Stanąłem na pedały i poszedłem w trupa. Przed metą obejrzałem się, zostałem sam. Przejechałem linię mety, zszedłem z roweru, siadłem na ławeczce i próbowałem nie zemdleć. Dobra pani z obsługi maratonu widząc mój stan, podbiegła, zdjęła mi kask, zaczęła mnie oblewać wodą, dała mi się porządnie napić a później wsadzała mi do buzi cukierki! :)
Gdy doszedłem do siebie na metę wjechał Robert, a jakiś czas po nim Grzesiek. Razem już poszliśmy na posiłek. Oprócz obiadu (pyszny gulasz z ryżem) zjadłem chyba z 6 kawałków ciasta drożdżowego.

No i teraz najważniejsze, czyli WYNIKI:
Open: 16/151
M2: 4/15


i

WNIOSKI:

- celowałem w pierwszą piętnastkę w open i po cichutku liczyłem na podium w M2. Mimo to, z wyniku jestem bardzo zadowolony. Pojechałem wyścig mądrze, na 100% swoich możliwości, rozkładając idealnie siły. Konkurencja była tu po prostu mocna.
- teraz wiem już na pewno, że górskie starty to jest to, co mnie najbardziej kręci, i to w czym najlepiej się czuję. W przyszłym roku mam zamiar zaliczyć więcej imprez na wysokości ;)
- Góry są sprawiedliwe, bo tu grupy startowe nie mają żadnego znaczenia. Nie tworzą się pociągi, każdy jedzie solo na ile go stać.
- sam Klasyk Kłodzki był bardzo dobrze zorganizowany. Większość skrzyżowań obstawiona przez ludzi, bardzo dobrze oznaczona trasa, dobre jedzenie na mecie.
- CO NAJWAŻNIEJSZE!! Spędziłem świetnie czas z dobrymi kumplami od dwóch kółek! Było śmiechu co niemiara a humory cały czas dopisywały!
Dzięki Grzechu i Roberto! Musimy to kiedyś powtórzyć! ;)

ps. Konkurent z M2, który depnął i zostawił mnie na pierwszym podjeździe, skrócił trasę na mini, gdzie dostał karę czasową i wylądował na 14 miejscu w kategorii. Jakoś mnie ten fakt ucieszył, więc musiałem go tu odnotować! ;D

ps2. Zdjęć na razie nie mam, ale jak będą to je zamieszczę :)
Kategoria > 100, Maratony



Komentarze
saren86
| 19:16 piątek, 2 sierpnia 2013 | linkuj Dzięki Daniel!
Trenować tam na co dzień, to coś pięknego!
Nie mam zamiaru spoczywać na laurach, za rok wracam i poprawiam czas! :))
Pozdro!
Danielo
| 15:30 piątek, 2 sierpnia 2013 | linkuj No jeszcze ja :)
Wielkie graty Mati! Na tylu startujących Ty chłopak z nizin taka lokata! A co by było gdybyś tam trenował na co dzień? Pozazdrościć nogi! Pozdrowionka
saren86
| 20:09 wtorek, 30 lipca 2013 | linkuj Dzięki Adam! Budujące i motywujące słowa! Pozdrawiam! ;)
maccacus
| 19:23 wtorek, 30 lipca 2013 | linkuj Mateusz graty! Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się aż tak udanego debiutu w górach z Twojej strony! Potwierdzasz tylko fakt, że masz chłopie talent do tego sportu :) Szczere gratulacje!!!
exit87
| 09:50 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj extra !!! gratulacje Mateusz !!! ;)
saren86
| 09:37 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj Dzięki :) Od pana bym nie wziął :P
wober
| 06:49 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj Gratulacje Mateusz. Super wynik!!! Widać szczyt masz i noga zajebiście kreci.

pd. dobrze że to pani ci wsadziła cukierka do buzi bo jak byłby to pan to...... dostałbyś lizaka :D
James77
| 04:22 poniedziałek, 29 lipca 2013 | linkuj Matteo - wypad był zajebiaszczy, a Twój wyścig jeszcze lepszy!
Do następnego :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa miesc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]